Dom opieki społecznej "Słoneczny" prowadzony przez fundację Tarkowskich Herbu Klamry upada. Nie ma na opłatę czynszu, prądu czy wody. Sprawą zajęła się Najwyższa Izba Kontroli, która wykryła wiele nieprawidłowości w księgowaniu pieniędzy na koncie fundacji. Mieszkańcami domu zainteresował się także Rafał Stangreciak, reporter programu "Prosto z Polski".
Dom pomocy "Słoneczny" przy ulicy Mszczonowskiej 6 funkcjonuje od kilku lat. Obecnie korzystają z niego 33 dorosłe osoby oraz 15 dzieci. Niektórzy z mieszkańców przekazywała część swoich poborów i świadczeń na konto fundacji, która prowadzi dom.
Niestety, mimo wsparcia finansowego dom upada. - Gdzie podziały się pieniądze. Dawałam pieniążki, które miały iść na dzieci i co się okazuje, że opłacałam dach nad głową, gdzie za chwilę nie będzie prądu, pojemników na śmieci i wody – żali się jedna z mieszkanek.
Lokatorzy zarzucają prezes fundacji niegospodarność i zadłużenie domu, z którego najpóźniej wiosną przyszłego roku wszyscy będą musieli się wyprowadzić. - Ona jest tylko do wyciągania pieniędzy. Nawet nam połowę dodatku pielęgnacyjnego zabrała, gdzie potem człowiekowi nawet na leki brakowało – oburza się jedna z podopiecznych.
"Mają mnie za złodziejkę"
Z prezes Elżbieta Tarkowską reporter TVN24 spotkał się w centrum miasta, nie chciała rozmawiać przy podopiecznych. - Jestem wyzywana przez ludzi, dla których sprzedałam dom, działki i dowiaduje się, że jestem złodziejem. Nikt nie powiedział dziękuje – mówi ze łzami w oczach Tarkowska.
Jak dodaje, z pieniędzy podopiecznych starczało na światło i benzynę. Średnio co miesiąc udawało się Tarkowskiej zbierać po około trzy tysiące złotych. – Do reszty dokładałam z prywatnych pieniędzy – podkreśla.
Gdzie podziały się pieniądze?
Fundacja nie otrzymywała dotacji, bo według miasta nie godziła się na warunki współpracy. Kiedy w końcu udało się zdobyć dodatkowe pieniądze, ośrodkiem zainteresowała się Najwyższa Izba Kontroli.
Dlaczego? Pieniądze z dotacji wymieszano z pieniędzmi od podopiecznych, które bardzo szybko się rozeszły. - Najpoważniejsze zastrzeżenia mieliśmy do księgowości. Nie wyodrębniono dotacji z budżetu państwa. Nie wyodrębniono też wszystkich wydatków z tej dotacji – mówi Paweł Biedziak, rzecznik prasowy NIK.
- Każdy ma jakieś maleńkie nieprawidłowości. Ja nie mówię, że jestem najlepsza we wszystkich zakresach, ale uczciwie postępuje – odpiera zarzuty Tarkowska.
Bez dachu nad głową
Fundacji nie uda się jednak uratować domu przy ul. Mszczonowskiej, bo budynek należący do PKP jest coraz bardziej zadłużony i niebawem trzeba będzie go opuścić. Tarkowska zaproponowała części podopiecznym przeniesienie do innego ośrodka oddalonego od stolicy o 150 km. Reszta miała pójść do domów samotnej matki lub noclegowni. Na te propozycje większość się nie zgodziła.
Na wysokości zadania starali się także stanąć pracownicy pomocy społecznej. Nie wszystkim jednak taka propozycja się spodobała.
- Przyszły tutaj kobiety z pomocy społecznej ze strażnikami miejskimi i przy dzieciach mówiły, że będą odbierały dzieci tym matkom, które nie wyjadą. Były też propozycje typu ośrodek na dwa dni dla matki z dzieckiem, gdzie śpi się na podłodze – opowiada Agata Nosal, przewodnicząca kancelarii sprawiedliwości społecznej ,która obecnie pomaga bezdomnym.
- Chcieliśmy ostrzec mieszkańców, nie chcieliśmy żeby zostali w tym domu bez prądu - tłumaczy Bogusława Biedrzycka, dyrektor Ośrodka Pomocy Społecznej na Woli. - Dla każdego jesteśmy w stanie układać konkretne propozycje - dodaje. Część z mieszkańców już skorzystała z tej propozycji.
Rafał Stangreciak bf/par