Były prezydent Lech Wałęsa złożył kwiaty przed Pomnikiem Poległych Stoczniowców w rocznicę wydarzęń grudniowych. - Zapłaciliśmy cenę wielką, ale otworzyliśmy drogę – tłumaczył Wałęsa.
- Powinniśmy dziękować tym ludziom, którzy cierpieli i cierpią do dziś, bo przebudowa kosztuje. Dlatego trzeba szanować tamte czasy, dziękować, ale też zachęcać do działania dzisiaj – tłumaczył Wałęsa. Jak dodał, tu moje bohaterstwo tu powstało, i moja wielkość i moja małość. I z tych powodów tutaj jestem, ale przede wszystkim po to, by dziękować tym skrzywdzonym.
"Pomnik jest podziękowaniemdla skrzywdzonych"
Zdaniem byłego prezydenta, gdański Pomnik Poległych Stoczniowców jest podziękowaniem dla skrzywdzonych, ale też przestrogą, aby nie pozwolić, by podobne rozwiązania, jak w Grudniu '70, ktoś stosował, aby zabezpieczyć przyszłość przed podobnymi zdarzeniami.
- Rozliczać trzeba, aby wszem i wobec było wiadomo, że nie wolno tak postępować. Naród nie może tak rozmawiać. Dlatego trzeba to rozliczyć, by ostrzec - z tego punktu widzenia jest to niezbędne - wyjaśnia Wałęsa. Jak dodał, "ci najgorsi są już u świętego Piotra".
W niedzielę do Wałęsy, który zwykle w rocznicę wydarzeń Grudnia'70 zjawia się pod pomnikiem na placu Solidarności sam, dołączyło niespodziewanie około dziesięciu członków niedawno reaktywowanego Społecznego Komitetu Budowy Pomnika Poległych Stoczniowców. - Ja teraz gram solistę. Oczywiście, jako najwierniejsi ludzie razem się trzymamy, ale nie gramy na ilość – tłumaczył dziennikarzom Wałęsa.
Krwawo stłumione protesty
W grudniu 1970 r., w proteście przeciw podwyżkom cen wprowadzonym przez władze PRL, przez Wybrzeże przetoczyła się fala strajków i demonstracji. W Gdańsku i Szczecinie protestujący podpalili gmachy Komitetów Wojewódzkich PZPR. Aby stłumić protesty, władze zezwoliły milicji i wojsku na użycie broni. Według oficjalnych danych w grudniu 1970 r. na ulicach Gdańska, Gdyni, Szczecina i Elbląga od kul milicji i wojska zginęły 44 osoby (w tym 18 w Gdyni), a ponad 1160 zostało rannych.
W warszawskim procesie ws. "sprawstwa kierowniczego" masakry robotników na Wybrzeżu w grudniu 1970 r. pozostało już tylko trzech oskarżonych: ówczesny wicepremier Stanisław Kociołek oraz dwaj dowódcy oddziałów wojska Mirosław Wiekiera i Bolesław Fałdasz.
Proces trwa do dziś
Gdy w 1995 r. do sądu w Gdańsku wpływał akt oskarżenia, obejmował 12 osób. Ława oskarżonych stopniowo zmniejszała się przez te lata z powodu problemów zdrowotnych podsądnych, ich sprawy wyłączano z postępowania. W 2009 r. zmarł oskarżony wiceszef MON gen. Tadeusz Tuczapski. W 2011 r. sąd wyłączył sprawę głównego oskarżonego, ówczesnego szefa MON gen. Wojciecha Jaruzelskiego z powodów zdrowotnych. W tym roku biegli uznali, że Jaruzelski jest trwale niezdolny do udziału w procesach.
Od lipca 2011 r. proces ws. Grudnia '70 toczy się od nowa przed Sądem Okręgowym w Warszawie. Poprzedni proces - który po 10 latach rozpraw zbliżał się już do końca - został przerwany w maju 2011 r., gdyż zmarł jeden z ławników. Ponieważ zapasowy ławnik zmarł już wcześniej - konieczne stało się prowadzenie sprawy od nowa. Oskarżeni nie przyznają się do winy. Grozi im nawet dożywocie.
Autor: aja / Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: PAP | Adam Warżawa