Czwartek, 6 sierpnia - To nic dziwnego, nic nagannego. Oni dyskretnie rozpytali kilka osób - tak o sprawdzaniu w 1989 roku przez SB pochodzenia etnicznego Aleksandra Kwaśniewskiego i zarobków jego żony mówi Andrzej Milczanowski, były szef UOP i minister spraw wewnętrznych. Swoje przekonanie opiera na doświadczeniu, bo raportu nie widział.
- Nie widziałem tego raportu. Ale przeczytałem ostatnie informacje na ten temat i stwierdzam, że niczego nagannego w sporządzeniu notatki o byłym prezydencie nie znajduję - podkreślał Milczanowski w programie "24 godziny".
Inwigilowali?
Środowy "Dziennik" napisał, że funkcjonariusze SB tuż przed pierwszymi wolnymi wyborami w 1989 roku, rozpracowywali Aleksandra Kwaśniewskiego. Sprawdzali pochodzenie etniczne, życiorys jego ojca, to czy jego żona Jolanta Kwaśniewska zarabia w polonijnej firmie więcej niż deklaruje oraz czy Kwaśniewski sprawdził się jako działacz sportowy.
Gazeta opierała się na dokumentach z Departamentu III MSW, które IPN zamierza opublikować jesienią. - Raport jest pomieszaniem informacji prawdziwych i fałszywych - ocenił w specjalnym oświadczeniu były prezydent, a jego dawni współpracownicy zaczęli spekulować, że wyciąganie raportu po tylu latach jest ukrytym atakiem na byłą pierwszą damę.
Andrzej Milczanowski stwierdza jednak kategorycznie, że to burza w szklance wody, a nazywanie raportu "inwigilacją" to gruba przesada. - Rozpytano w sposób dyskretny kilka osób. I to ma być inwigilacja? - pytał retorycznie w TVN24. Były szef MSWiA zastrzegł też, że "w treści notatki cytowanej przez "Dziennik" nie widzi żadnych akcentów, czy fobii antysemickich", a "samo sprawdzanie tych okoliczności (czyli tego, czy Kwaśniewski ma żydowskie korzenie) to nic nagannego". Swoją ocenę opiera jednak tylko na publikacji gazety.
"To dom wariatów!"
Milczanowski, pytany jak w takim razie służby sprawdzały Kwaśniewskiego w 1995 roku (podczas kampanii prezydenckiej), nie chciał odpowiedzieć jednoznacznie. Ale zastrzega: - Zaprzeczam stwierdzeniu, że szukaliśmy na niego jakichś haków. W 1995 roku nie szukaliśmy żadnych haków na któregokolwiek z kandydatów.
Powszechne zdziwienie polityków lewicy (a także gen. Wojciecha Jaruzelskiego, który pracowników rozpracowujących Kwaśniewskiego nazwał "bydlakami") Milczanowskiego dziwi jeszcze bardziej. - Nie widzę powodów by używać tak pejoratywnych określeń. Pan generał Jaruzelski niejednokrotnie korzystał z informacji służb, w tym SB. (...) Ja faktycznie nie mogę wyjść z podziwu co do tej reakcji . - W ogóle jak obserwuję ostatnio to życie polityczno-medialne to mam wrażenie, że to dom wariatów - kończy.