Zestarzał się, rekordów już nie bije, zawodów nie wygrywa. W Rio po raz ostatni wystąpi na tak wielkiej scenie. - To dwudziesty sezon moich treningów. Po igrzyskach na pewno odchodzę. Obym zakończył to w dobrym stylu - mówi Tomasz Majewski, mistrz nad mistrzami, dwukrotny złoty medalista olimpijski w pchnięciu kulą. W dobrym stylu, czyli znowu na podium?
Przed wylotem do Brazylii Majewski trenował na obiektach swojego klubu - AZS AWF Warszawa. W ciszy i spokoju, z dala od wszystkich, na bocznej rzutni, prawie w lesie. Słowa, którymi zwracał się do latającej kuli, były wulgarne. Przytoczyć ich nie można. Nie mogą też dziwić, bo skoczkowie wzwyż obrażają poprzeczkę, a ci rzucający młotem - młot. Taki zawód. - Kilka lat temu byłem ostrzejszy, bardziej nerwowy. Teraz jestem w miarę wyluzowany - mówi mistrz. Pod koniec sierpnia skończy 35 lat. We wrześniu, po mityngu w Zagrzebiu, zostanie sportowym emerytem. W Rio staje przed ostatnim wielkim wyzwaniem swojej wielkiej kariery. Rafał Kazimierczak, sport.tvn24.pl: Masz dość sportu, dlatego odchodzisz? Tomasz Majewski: Tak, mam dość. Dopadł mnie czas. Pojawiło się wypalenie i brak motywacji. Długo trwa ta kariera, długo utrzymuję się na wysokim poziomie. Z igrzysk w Atenach wszystkich moich rywali w sporcie już nie ma, i to od dawna. Z Pekinu prawie wszystkich. Jestem zadowolony, że tak naprawdę kończę to w zdrowiu.
Jak w zdrowiu, skoro przez sport miałeś cztery operacje, w tym tę ostatnią - na kręgosłup?
I właśnie ta ostatnia na tyle mnie wyprostowała, że jestem zdrowy. Tak, fajnie to kończę, z uśmiechem, nie z grymasem bólu. Ale znużenie jest i tak. Z jednej strony sport to fajne zajęcie, masa pozytywów się z nim wiąże. A z drugiej strony - sezon sezon to samo, do znudzenia. Nie masz pojęcia, jaka to ulga, że pewnych rzeczy nie będę musiał już robić. A co aż tak ci dało w kość?
Choćby przerzucanie żelastwa w siłowni, machanie tymi wielkimi ciężarami. To naprawdę nie jest przyjemne, szczególnie po dwudziestu latach.
Wreszcie nie będzie przerzucania żelastwa w siłowni, machania tymi wielkimi ciężarami. To naprawdę nie jest przyjemne, szczególnie po dwudziestu latach. Tomasz Majewski
Ale najważniejszy jest chyba ten spadek motywacji. Nie mam zamiaru oszukiwać, motywacja nie jest ta sama, co jeszcze cztery, pięć sezonów temu. Na szczęście teraz są igrzyska, więc jej nie zabraknie. Dlatego jest fantastycznie. Patrząc na wyniki szans na medal nie masz. A w twoich wypowiedziach ten medal nieśmiało się pojawia.
Tak, pojawia się medal w kolorze brązowym. Bo wiem, że jeżeli wszystko ułoży się po mojej myśli, to trzecie miejsce jest możliwe. Będzie bardzo, bardzo ciężko, ale jest możliwe. Trzeba będzie pchnąć 21 z hakiem, pewnie sporym. Twoje 20,81 z tego sezonu to za mało.
Stać mnie na 21, nawet z hakiem. Do tego brzydka pogoda, do tego słabsza dyspozycja chłopaków. To wszystko może się wydarzyć. Podkreślam, że szansa jest minimalna. Ale jest.
Wiem, że powinienem przejść eliminacje. Wejść do wąskiego finału. A tam walczyć. Znowu będzie ten dreszczyk. Znowu będzie się działo.
Dlaczego to ty masz dwa złota olimpijskie. Dlaczego nie Christian Cantwell, dlaczego nie Reese Hoffa, dlaczego nie te siłowe potwory, które pchały daleko poza granicę 22 m, której ty nigdy nie przekroczyłeś?
Nie wiem.
Na pewno okazało się, że jestem zawodnikiem wybitnie startowym. Kariery naszej trójki, czyli moja, Cantwella i Hoffy, zaczęły się na dobre w roku 2004 w Budapeszcie, w czasie halowych mistrzostw świata. Oni są wybitnymi kulomiotami, wystarczy spojrzeć w statystyki. Chyba miałem nad nimi przewagę psychiczną, to jakaś wrodzona cecha. I z formą trafiałem w punkt, dokładnie na czas. To ja z naszej grupy najbardziej chciałem wygrać - i w Pekinie, i w Londynie. Miałeś kiedyś zajęcia z psychologiem?
Kiedyś tak. Bardziej chodziło o to, by sprawdzić, jak tę moją postawę powielać, przenosić na innych zawodników. Bo ja takiej pomocy nie potrzebowałem. Mnie rywalizacja nakręca, a przy tym potrafię zachowywać spokój w ekstremalnych sytuacjach. Przed igrzyskami w Atenach, przed olimpijskim debiutem, też byłeś psychicznie tak mocny?
Nie, tam nie, to zupełnie inne historia. Długo goniłem tamto minimum, aż na Białoruś po nie pojechałem. Najpierw mi brakowało 7 cm, potem 3. A w międzyczasie mieliśmy z trenerem wypadek samochodowy, w którym nikomu nic się nie stało. Cztery dni potem startowałem w mistrzostwach Polski i zabrakło mi tych 3 cm. Byłem przedostatnim olimpijczykiem, który minimum wreszcie uzyskał. A na miejscu oczywiście grzała. Spaliłem się psychicznie, wszystko było nowe. Miałem 23 lata, zająłem 18. miejsce. I tak wyższe od Hoffy, który już wtedy pchał ponad 22 m. W Pekinie wygrałeś, Hoffa był tam tylko siódmy. Z rozpaczy obżerał się w fast foodzie, nie chciał spotkać się z żoną, która przyleciała z USA.
Igrzyska to impreza, która potrafi sparaliżować nawet najlepszych. Trochę czasu upłynęło, zanim ja potrafiłem wykorzystywać doświadczenie. Ten moment, kiedy w Pekinie zostałeś mistrzem olimpijskim. Euforia?
To jest fantastyczna chwila. To się nie da porównać z niczym. Wiesz, że jesteś najlepszy, a ta chwila trwa. Ważne, że zaraz potem mieliśmy dekorację, na tej euforii. Dzika radość. A łzy na podium nie uroniłeś.
E tam, sentymentalny nie jestem. Zdobyłem to, co chciałem. I cieszyłem się po swojemu. Osiem lat minęło, możesz zdradzić, jak wtedy świętowałeś?
A jak miałem świętować, skoro po konkursie miałem z milion wywiadów i do wioski wróciłem o 2 w nocy? Tylko trener na mnie czekał. Przecież to igrzyska, wszyscy startują, wszyscy muszą się wysypiać. A potem, tak, imprezowałem. Tym bardziej, że zaraz po mnie srebro w dysku zdobył Piotrek Małachowski, mój przyjaciel. Co decydowało - tak po drodze - że dotarłeś na sam szczyt? Miałem szczęście, bo po kolei trafiałem na odpowiednich ludzi. A decydujące było to, że razem z moim bratem Zbyszkiem zacząłem trenować.
Kiedyś mówiłeś, że w tych początkach dzień w dzień dojeżdżałeś do liceum i na treningi autobusem, 25 km w jedną stronę. Łatwo było machnąć na to ręką. Sport wydawał mi się tak fajny, że nie chciałem go rzucić. Spotkałem trenera Suskiego, potem trenera Olszewskiego. Dobrych miałem trenerów, płynnie to szło, na dodatek do pewnego momentu byłem wybitnie zdrowym zawodnikiem, nie do zabicia. To trochę mniej miło - od zimy tego roku zacząłeś regularnie przegrywać w Polsce, z Konradem Bukowieckim i Michałem Haratykiem. Bolało? Wciąż boli? Pewnie, że chciałbym wygrywać do samego końca. I dopóki w ostatnim starcie ubiegłego sezonu nie przegrałem z Konradem, bardzo mi na tym zależało, bardzo się spinałem.
W tym roku zobaczyłem, co chłopaki wyprawiają i się wyluzowałem. To nie wstyd przegrywać na takich odległościach. Nie zostawisz za sobą spalonej ziemi.
Zostawię taki dobrobyt, że daj spokój. A co myślisz o tych młodych jako doświadczony zawodnik? Na co stać ich w Rio? Przede wszystkim jadą tam po naukę. Ale jednego i drugiego stać na sprawienie niespodzianki. Możliwości obaj mają wielkie, stosują technikę obrotową, mogą trafić super pchnięcie. Będę się cieszył, jeżeli przebrną eliminacje, bo jednak przede wszystkim czeka ich nauka. Faworyt jest jeden - Joe Kovacs?
Tak, Joe, mistrz świata, trzy próby poza 22 m w sezonie. Tyle że on te próby często pali. A to jest normalne, że przed główną imprezą nie sezonu, a czterolecia, ktoś pcha tak daleko. Starczy mu pary na Rio?
Jemu starczy, dla niego to normalne. Joe może walnąć i 23 m. Wygląda monstrualnie, mocny jest bardzo. Ale jeżeli sędzia będzie restrykcyjny, to mu tych pchnięć nie będzie zaliczał, bo on naprawdę je pali. A można go słownie sprowokować, w trakcie konkursu wyprowadzić czymś z równowagi, żeby się zagotował?
W taki sposób można się bawić na mityngach. I to tylko dla jaj. Cantwell był właśnie taki, że musiał się na kogoś lub na coś wkur…, on jechał na agresji. Joe to świetny gość. Opowiadał mi, że przez pierwszy rok pracy z trenerem Artem Venegasem był przekonany, że ten nie wie, jak on ma na imię, bo zwracał się do niego tylko w jeden sposób - you motherfucker. To co ja mam Kovacsowi powiedzieć, żeby go zdenerwować?
To z kobietami Venegas pracować nie powinien.
Pracuje. I to z sukcesami. Wybitny fachowiec. Ty chciałeś kiedyś zostać dziennikarzem, potem skończyłeś politologię. Dużo masz tych zainteresowań. Czym byś się teraz zajmował, gdybyś wtedy, w tych początkach, nie poszedł któregoś dnia na autobus i rzucił treningi? Pojęcia nie ma, bo pozmieniały się wszystkie moje plany. Zainteresowania też. Mam nadzieję, że polityką nigdy nie będę musiał się zajmować. Dziennikarstwo to zawód padający, inny niż był te 15 lat temu. Wiem tyle, że nic nie dałoby mi w życiu takiej frajdy, jaką dał sport.
Przez pierwszy rok pracy z trenerem Artem Venegasem Joe Kovacs był przekonany, że ten nie wie, jak on ma na imię, bo zwracał się do niego tylko w jeden sposób - you motherfucker. To co ja mam Kovacsowi powiedzieć, żeby go zdenerwować? Tomasz Majewski
Cantwell zapraszał cię do siebie, do Missouri, na ryby. Mieliście - już jako sportowi emeryci - wziąć skrzynkę piwa na łódź i łowić. Aktualne? Niedawno gadałem z jego menedżerem. Okazało się, że Christian ma kontuzję, w tym roku wystartował tylko raz. Podobno jest w dołku, w depresji, do nikogo się nie odzywa. To pokazuje, ile sportowiec z siebie daje, jak trudna jest kariera na tym najwyższym poziomie. Mam nadzieję, że szybko mu przejdzie.
Autor: rozmawiał Rafał Kazimierczak / Źródło: sport.tvn24.pl