Według prokuratury brutalnie zasztyletował dziewczynę, z którą był kilka lat. 19-letni Kamil już po aresztowaniu próbował popełnić samobójstwo. Dziewięć miesięcy od zbrodni w Ząbkowicach Śląskich matka zabójcy zdecydowała się zabrać głos. Reportaż "Uwagi!" TVN.
- Tego dnia byłam jakaś niespokojna - wspomina Joanna Musialik, matka Kamila. Dodaje, że jej syn poszedł nad wodę i nie zabrał ze sobą telefonu. - Wiedziałam, że coś się dzieje, że on potrzebuje gdzieś wyjść, pochodzić. Wykonałam wtedy bardzo dużo telefonów - opowiada. Gdy syn wrócił, zapytała, dlaczego nie zabrał ze sobą komórki.
- Wtedy zobaczyłam jego twarz i pierwszy raz wystraszyłam się swojego syna. Oczy miał demoniczne. Popatrzył na mnie i mówi: "ty się mnie boisz, mamo" - mówi pani Joanna.
"Płakałyśmy razem"
Ola miała 19 lat. Przygotowywała się do matury. Z Kamilem spotykała się od pierwszej klasy technikum, ich rodziny były zaprzyjaźnione. Był początek stycznia tego roku. Kamil wstąpił przed szkołą do Oli. Nie pojawili się już na lekcjach. Według ustaleń prokuratury, chłopak miał zadać Oli co najmniej 118 ciosów nożem. Być może więcej, bo biegły nie był w stanie określić dokładnej ich liczby. Brzegi ran by poszarpane, możliwe, że dźgał kilkukrotnie w to samo miejsce.
- Raz rozmawiałam z mamą Oli - wspomina pani Joanna. - Płakałyśmy razem, rozmawiałyśmy przez telefon. Podziękowałam jej, powiedziałam że jest bardzo silna. Powiedziała, że nas kocha, że nas nie obwinia. Ja też powiedziałam, że ich bardzo kocham, że kocham Olę. Od tamtego dnia cały czas palę świeczkę - mówi.
Kamil pochodzi z tak zwanej porządnej rodziny. Jest jedynakiem. Dziadek - nauczyciel, babcia pracowała w banku, jego mama ma wykształcenie paramedyczne. Według relacji pani Joanny Kamil był spokojnym chłopcem, nigdy nie było z nim problemów. A jednak jest oskarżony o morderstwo.
- Cieszyliśmy się, że mamy tak wspaniały kontakt. Mieliśmy wiele pasji: sport, muzyka... - twierdzi matka chłopaka. Przyznaje, że od czasu rozwodu jej były mąż kontaktował się z synem raz, za pośrednictwem kartki pocztowej.
Jaki miał być motyw tak skrajnie okrutnej zbrodni? Tego nie wiadomo. - Bardzo się cieszył. Mówił: "mamo, mamo wreszcie mam swoją dziewczynę". To była jego pierwsza dziewczyna, on bardzo kochał Olę, był bardzo za Olą - opowiada kobieta. Jak dodaje, to jej syn zerwał, zakończył związek. - Nie wiedziałam, że po tym rozstaniu się spotykają - przyznaje.
Jak twierdzi, w poniedziałek 9 stycznia, kiedy doszło do tragedii, Kamil zachowywał się normalnie. - Wyszedł do szkoły, szukał jeszcze ekierki - wspomina matka chłopaka. Nie wiedziała, że poszedł do Oli, ale nie zdziwiło jej to. - Normalnie zawsze chodził po nią - mówi.
"Mamo, za późno"
To pani Joanna wezwała tragicznego dnia na miejsce pogotowie. - Ola B., właśnie, no nie wiem. Syn mi powiedział, że ją zabił, że leży na korytarzu - relacjonowała przez telefon dyspozytorce. - Mi jeszcze powiedział przez telefon, że "mamo, za późno" - wspomina teraz moment, kiedy dowiedziała się o tamtych wydarzeniach.
- Człowiek widział wiele rzeczy, ale po raz pierwszy zobaczyłem coś, czego nie potrafię opisać i opowiedzieć o tym tak do końca - mówił w styczniu Ryszard Grudzień, ratownik medyczny, który został wtedy wezwany do tego zdarzenia.
Kamil złożył obszerne wyjaśnienia w prokuraturze. Nie potrafił jednak powiedzieć, dlaczego zabił. Mówił, że wszystko zaczęło się w mieszkaniu Oli. Gdy Kamil, zadając ciosy złamał jeden nóż, sięgnął po kolejny. Ola, próbując ratować życie, wybiegła na korytarz. Nie miała szans.
Obserwacja psychiatryczna wykazała, że Kamil był poczytalny. Prokurator nie ujawnia szczegółów, z ustaleń dziennikarzy "Uwagi!" wynika jednak, że chłopak mógł planować swój czyn. Dostał zarzut zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem.
- Ja uważam, że może być po prostu chory psychicznie - mówi Joanna Musialik. Przyznaje, że nie jest w stanie uwierzyć w to, że jest inaczej. - Tak bardzo był za mną, za nami, rodzinny był, opiekuńczy - wylicza cechy syna. - W jednym z listów pisał, że jak mówi do Oli, to łzy nabiegają mu do oczu, ale nie mówił dlaczego [to zrobił - red.] - mówi pani Joanna.
Gdy pod koniec września tego roku kobieta czekała już na proces syna, otrzymała informację z aresztu, że Kamil próbował się zabić. O okolicznościach tych wydarzeń dowiaduje się jednak dopiero teraz, w chwili, gdy po dziewięciu miesiącach od zatrzymania syna, dostaje pozwolenie na widzenie. - Powiedział, że zbierał tabletki, miał 103 tabletki - mówi matka chłopaka. Dodaje, że zapewniła go, że rodzina będzie go zawsze kochać. Mężczyźnie grozi dożywocie.
Autor: MarNie//now / Źródło: Uwaga TVN, TVN24