Rewolucja youtuberów nadeszła tak szybko, że świat dorosłych nie był na nią przygotowany. Dzieci i nastolatki w całej Polsce mają nowych idoli, o których ludzie powyżej trzydziestki nie wiedzą nic. Materiał "Superwizjera" TVN.
Gimper, czyli Tomasz D., ma 22 lata i jest jednym z najpopularniejszych youtuberów w naszym kraju. Filmy, które publikuje, oglądają głównie uczniowie gimnazjum i liceum, ale także i młodsze dzieci.
- Zaczęło się od zajawki, to było siedem lat temu. Miałem tani mikrofon, zacząłem to po prostu nagrywać sobie, wrzucać - wspomina swoje początki Gimper. Poradniki do gier, które robił za darmo i w domowych warunkach, miały początkowo po kilkadziesiąt odsłon. - W pewnym momencie te wyświetlenia, te cyfry, to wszystko zaczęło bardzo szybko rosnąć - mówi.
Po kilku latach jego filmy zmieniły się w maszynkę do zarabiania pieniędzy. Wszystko dzięki setkom tysięcy fanów, którzy oglądają to, co nagrywa. To dla Gimpera powód do dumy, a on sam z uśmiechem pokazuje prezenty, jakie dostaje: maskotki, rekwizyty z gier itp. - Staram się to trzymać blisko, bo to mi przypomina, że w tym wszystkim są ludzie - mówi w rozmowie z dziennikarzem "Superwizjera".
Hejtem we wrogów
Jednak mimo tych pozornie dobrych emocji, człowiek, którego filmy wyświetlane są w serwisie YouTube 15 mln razy miesięcznie, nie zgodził się na ujawnienie swojego wizerunku w reportażu i nie autoryzował żadnej ze swoich wypowiedzi, kiedy usłyszał od reporterów "Superwizjera" niewygodne pytania.
A pytań trudno nie mieć, jeśli na filmach widać, jak Gimper buduje swoją popularność. Robi to między innymi na wulgarnym i agresywnym upokarzaniu innych. Mówiąc językiem internetu - na hejcie.
Przekonał się o tym boleśnie Krzysztof Woźniak (Ator), który podobnie jak Gimper nagrywa filmy. Z wykształcenia jest prawnikiem, ale od lat jego źródło zarobków to właśnie wideo w internecie. Jego kanał ma prawie 200 tys. stałej widowni w różnym wieku i prawie pięć milionów wyświetleń miesięcznie. I chociaż wcześniej żyli ze sobą w zgodzie, w styczniu zeszłego roku na Youconie, imprezie, na której fani mogli spotkać się ze swoimi ulubionymi youtuberami, niechcący zadarł z Gimperem. Jak opowiada dziś, stanął w obronie dziecka, które przeszkadzało w panelu dyskusyjnym i stwierdziło, że "nie ogląda Gimpera, bo za dużo przeklina".
Wulgarne filmy i plucie
Po spotkaniu z youtuberami młody człowiek stał się "grubym z Youconu". Widzowie Gimpera stworzyli przeróbki filmów z wizerunkiem chłopca, a potem gry, które youtuber następnie testował. Celem misji było zabicie... "grubego z Youconu".
- Próbowałem tego chłopaka jakoś bronić. Znałem tego człowieka, więc zacząłem od próby rozmowy [z Gimperem - red.]. Dzieciak zrobił źle, ale taka kara? Co on teraz w szkole musi przezywać? - wspomina Krzysztof Woźniak. W odpowiedzi usłyszał, że to jest zabawne, a młodzież to lubi.
Zaraz potem on sam stał się celem Gimpera. Znów pojawiły się gry, tym razem jednak celem był Krzysztof Woźniak. Wszystko okraszone było wulgarnymi komentarzami. W ślady Gimpera poszli jego fani, i to nie tylko w rzeczywistości wirtualnej. Jak twierdzi Woźniak, zdarzało mu się, że młodzi ludzie zaczepiali go na ulicy i opluwali.
- Wszędzie, gdzie się tylko da. Komentarze pod filmem, na Facebooku, wiadomości na fanpage, maile. To naprawdę nie jest przyjemne, jak idzie pan sobie po ulicy i nagle podchodzi do pana jakiś bardzo młody człowiek i pluje na pana - mówi Krzysztof Woźniak. Przyznaje, że przez Gimpera miewał myśli samobójcze.
Gimper broni się, że podobne, ośmieszające filmy robi "o masie innych osób". A co mówi o konkretnym przypadku Woźniaka? Według Gimpera Ator nie mówi prawdy, a informację o myślach samobójczych kwituje stwierdzeniem, że ta osoba "nie była u specjalisty".
W sierpniu zeszłego roku Krzysztof Woźniak pozwał do sadu Gimpera i kilku innych hejtujących go youtuberów. Zarzuca im pomówienie i niszczenie dobrego imienia.
Armia hajsowników w akcji
Armia Gimpera jest gotowa wyszydzić i obrazić każdego, kogo wskaże ich wódz. Hajsownicy - bo tak właśnie nazywa się zamknięta grupa fanów youtubera na Facebooku - skupia 130 tys. najwierniejszych widzów Tomasza D.. Grupa była kilkukrotnie usuwana przez administrację Facebooka, m.in. za nawoływanie do nienawiści i treści pornograficzne. To głównie ci ludzie atakowali w sieci chłopaka z Youconu, a potem Krzysztofa Woźniaka.
Według ekspertów problem hejtu w sieci dotyka co piątego polskiego nastolatka i jest go coraz więcej. Nastolatkowie wrzucają zdjęcia i filmy do internetu, a następnie materiały te komentuje cała klasa albo szkoła, a nierzadko rozlewają się jeszcze szerzej. Stąd już o krok od dużego problemu.
- Dzieci mają myśli samobójcze, same się okaleczają, a w wielu przypadkach dochodzi do targnięcia się na swoje życie - mówi Agnieszka Nawarenko z fundacji Dzieci Niczyje.
Tak było w przypadku 14-letniego Dominika z Bieżunia, który powiesił się na sznurowadłach, bo nie wytrzymał agresji, jaka codziennie spotykała go w szkole i w internecie. Hejtowano go nawet po śmierci. - A to nie podobała się fryzura, a to jakie spodnie nosi. Nazywali go "pedziem" - opowiada Anna Aleksandrowicz, mama Dominika.
Gry dla dzieci
Dzieci, zwłaszcza te najmłodsze, nie widzą granicy miedzy internetowym show a prawdziwym światem. A o tym, że Gimper stawia na najmłodszych użytkowników sieci, świadczy fakt, że jego filmy często pokazują gry dla najmłodszych albo takie, w które najmłodsi chętnie grają.
Właśnie w ten sposób na kanał Gimpera trafił Grzegorz Marczak, naczelny serwisu Antyweb, jednego z największych serwisów technologicznych w polskim internecie. Jego syn jest wielbicielem gry Minecraft i do tego Grzegorz Marczak zastrzeżeń nie miał. Pojawiły się, gdy posłuchał tekstów, jakie sączą się z filmów o tej grze.
- Były tam takie wiązanki, że w praskim barze za dawnych czasów takie nie leciały. I to z ust niewiele starszego młodzieńca - wspomina Grzegorz Marczak i dodaje, że wtedy zaczął interesować się tym, co na YouTube się dzieje. Natrafił na królestwo Gimpera i jemu podobnych hejterów.
Chodzi o pieniądze
Według niego chodzi tylko o pieniądze: takim youtuberom łatwo zebrać ogromną publiczność, a ta z kolei jest łakomym kąskiem dla reklamodawcy, którzy muszą wykazać się tym, że dotarli do dużej grupy odbiorców. - Materiały kierowane do 12-latków nagle są sponsorowane przez firmy, które sprzedają samochody, superdrogie komputery, superdrogie buty - wylicza. Żadna z tych firm - twierdzi Marczak - jednak nie zastanawia się nad odpowiedzialnością za takie działania. W efekcie youtuberzy robią wszystko, żeby jeszcze bardziej rozkręcić swoją widownię.
Surowe kary
Internetowy hejt to jednak problem nie tylko w Polsce, ale na całym świecie. Inne kraje jednak walczą z tym zjawiskiem bardziej zdecydowanie. W kwietniu 2013 roku siedemnastoletnia Rehtae Parsons z Kanady popełniła samobójstwo. Rok wcześniej została zgwałcona na imprezie przez czterech rówieśników, a następnie do sieci trafiły zdjęcia z tego wydarzenia. Po tej tragedii w kanadyjska prowincja Nowa Szkocja wprowadził bardzo restrykcyjne prawo, które miało ułatwić walkę z cyberprzemocą. Jej ofiary mogły np. zażądać konfiskaty komputerów, telefonów komórkowych i innych urządzeń użytych w przestępstwie. Ułatwiała też ofiarom odzyskanie kosztów usuwania obrazów z Internetu.
W Stanach Zjednoczonych walka z hejtem wśród młodzieży opiera się na sankcjach, jakie może nałożyć na ucznia szkoła, np. wydalenie. Jeśli hejter ma więcej niż 21 lat, a jego ofiara mniej niż 17 to grozi mu do pięciu lat więzienia i wysoka grzywna.
W Niemczech za przemoc słowną, mowę nienawiści i podżeganie do nienawiści grozi kara od 3 miesięcy do 5 lat pozbawienia wolności. Natomiast portale społecznościowe - na wniosek ofiary hejtu - mają obowiązek usunięcia obraźliwych materiałów w ciągu 48 godzin.
W Wielkiej Brytanii za mowę nienawiści (w tym internetowy hejt) grozi do pół roku więzienia i wysoka grzywna, a za wypowiedzi rasistowskie nawet siedem lat pozbawienia wolności. Poza tym, wszystkie szkoły współpracują z policją przy wykrywaniu cyberprzemocy - na przykład policjanci wchodzą do szkół i razem z uczniami przeglądają profile na Facebooku pod kątem hejtu a potem rozmawiają z rodzicami i nauczycielami.
W Polsce, chociaż przepisy nie są najgorsze, problemem jest ich stosowanie. - Nie każdy policjant czy prokurator wie, jak to prawo stosować. Nie każdy policjant w tym ma dostęp do internetu zewnętrznego i nie każdy może sprawdzić rzeczy, jakie my podajemy [jako dowody - red.] - tłumaczy Joanna Grabarczyk z fundacji Hejtstop.
Źródło: Superwizjer TVN
Źródło zdjęcia głównego: Superwizjer TVN