Przywiązywanie do krzesła, zamykanie w ciemnej leżakowni lub łazience to, zdaniem części rodziców, broniących przedszkolanek podejrzanych o stosowanie kontrowersyjnych środków wychowawczych - zabawy uwielbiane przez maluchów. Inni rodzice, środki stosowane przez wychowawczynie 31. płockiego przedszkola "Bajka" uważają za niedopuszczalne.
"Prosto z Polski" wróciło do Płocka, do bulwersującej sprawy nauczycielek, które miały za karę bić, zamykać w ciemnych pomieszczeniach, a nawet przywiązywać do krzesełek dzieci z grupy integracyjnej.
"Niech się pani tak bawi z własnym dzieckiem"
Afera podzieliła rodziców maluchów z przedszkola "Bajka". Część z nich nie daje wiary w oskarżenia i staje za murem za nauczycielkami. -To była tylko zabawa, a maluchy ją uwielbiały - tłumaczy jedna z mam.
To była tylko zabawa, a maluchy ją uwielbiały mówi jedna z mam o "zabawie w zamykanie w łazience"
To właśnie Anna Przedpełska wraz z inną mamą Agnieszką Buchalską, której synek miał być bity przez nauczycielkę, poinformowały o niepokojących doniesieniach swoich dzieci dyrektorkę przedszkola "Bajka" Beatę Poprawę. Zrobiły to jeszcze na początku lutego, ale jak mówią: -Minęły ponad dwa miesiące i nic się nie zmieniło.
"Nic się nie działo"
A to dlatego, że zdaniem pani dyrektor - nie było co zmieniać. -Rozmawiałam z wychowawczynią i zapewniła mnie, że wszystko o czym mówią rodzice było jedynie zabawą - zaznacza dyrektorka i dodaje, że próbowała również dowiedzieć się dlaczego synek pani Przedpełskiej czuł się krzywdzony. -Zaproponowałam testy psychologiczne, ale mama chłopca odmówiła. Stwierdziła, że wybiorę niewiarygodnego, nierzetelnego psychologa - dodaje Poprawa.
Zdecydowana większość rodziców maluchów zapisanych do "Bajki" nie podziela obaw obu mam. -Moje dziecko jest niepełnosprawne i uczęszcza do tego przedszkola od czterech lat. Nigdy nic złego się tam nie działo. Nie wierzę, aby przedszkolanki robiły to, co zarzucają im te kobiety - mówi wyraźnie wzburzona mama dziecka na wózku. -One rozpętały tylko medialny spektakl - zarzuca inna kobieta.
Panie Przedpełska i Buchalska nie zostały jednak same przeciwko reszcie rodziców. - Na początku podchodziłem do tych rewelacji z dystansem. Jednak po rozmowie z moim synkiem, który potwierdził 90 proc. praktyk zarzucanych przedszkolankom, jestem pewny, że nie wszystko było tam w porządku - mówi ojciec jednego z przedszkolaków. Oprócz jego wsparcia, powoli przychodzi pomoc ze strony instytucji, które sprawą powinny były zająć się już dawno.
"Za wcześnie na wnioski"
Kiedy sprawa nabrała medialnego rozpędu, przyjrzało się jej kuratorium oświaty, a potem prokuratura. "Wiemy, że zdarzały się przypadki przywiązywania dzieci do krzesła i straszenia kapciem" - informuje przedstawiciel kuratorium. Na razie jednak, żadne kroki nie zostały przez tę instytucję podjęte. Sprawa jest ponoć "bardzo wnikliwie badana".
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24