Czy za przekroczenie prędkości w terenie zabudowanym o 50 km/h policja powinna zabierać prawo jazdy? - Ulice to nie są miejsca, w których należy wyładowywać swoje frustracje - komentował w programie "Tak jest" Wojciech Pasieczny, były szef sekcji wypadkowej w KSP. Na aspekt wiedzy i umiejętności kierowców zwróciła uwagę dziennikarka motoryzacyjna, Joanna Zientarska.
Urzędnicy i policjanci chcą, aby od nowego roku odbierano prawo jazdy na trzy miesiące za przekroczenie prędkości o co najmniej 50 km/h w terenie zabudowanym. Obecnie za takie przewinienie grozi 500 zł mandatu i 10 punktów karnych. Kierowca, któremu policja zabierze prawo jazdy, będzie mógł je odzyskać po trzech miesiącach - bez zdawania egzaminu.
Nie wyładowywać emocji
Jedną z niebezpiecznych sytuacji na drodze przypomniał Wojciech Pasieczny, były szef sekcji wypadkowej w Komendzie Stołecznej Policji. - Na Wisłostradzie sześć lat temu zatrzymano mężczyznę jadącego z prędkością 175 km/h, przy dozwolonych 50 km/h, bo go żona zdenerwowała. Ulice to nie są miejsca, w których należy wyładowywać swoje frustracje - apelował.
Podobnego zdania była Joanna Zientarska, dziennikarka motoryzacyjna. - Nie jestem przeciwna karaniu za przekroczenia prędkości, pewne ramy prawa muszą działać - powiedziała. Zaznaczyła jednak, że nie można iść w stronę najprostszych rozwiązań. Według niej, nie wystarczy karanie i zabieranie prawa jazdy.
Uświadamianie
- Istnieje drugi aspekt, nad którym nikt się nie pochyla, aspekt wiedzy i umiejętności kierowców - zwróciła uwagę Zientarska. Dodała, że gdyby przeznaczyć pieniądze, które zostały wydane na reformę egzaminowania, na doszkalanie kierowców, to może bylibyśmy "mądrzejsi za kierownicą".
Zwróciła uwagę na to, że obecnie jest wielu młodych ludzi, którzy za krótki czas usiądą za kierownicą. Według niej trzeba ich uświadamiać, zanim zaczniemy ich karać. - Chciałabym żebyśmy byli społeczeństwem motoryzacyjnym bardziej świadomym, żebyśmy sobie zdawali uwagę, co się stanie jak pojedziemy za szybko - apelowała.
Zgodnie z pomysłem, gdy kierowca przekroczy prędkość i zostanie ukarany, może się od niego odwołać. Dopiero po prawomocnym wyroku prawo jazdy zostanie mu zabrane. - To jest problem, bo duża część kierowców odwoła się, a część w ogóle się nie stawi - mówił Pasieczny. Dodał, że skoro na kierowców nie działają mandaty ani punkty, a kierowcy najbardziej boją się utraty prawa jazdy, to jest to "rozsądne rozwiązanie".
Fotoradary są potrzebne
Przypomniał także, że ograniczenia są w miejscach, które są niebezpieczne. - Byłem ostatnio w dwóch małych miejscowościach, w których jest ograniczenie prędkości do 50 km/h i gdyby nie fotoradary na początku i końcu, to ludzie nie mieliby szans na przejście przez ulicę - mówił.
Autor: aw/rs / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24 | TVN24