- Oni się źle czują, trzeba dać im trochę czasu. (...) Nie mogą mówić, nie widzą, bo mają tak duży obrzęk twarzy - mówił rano o poparzonych górnikach dyrektor Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich Mariusz Nowak. - Teraz ratujemy ich życie - podkreślał. Przed 14 jeden z lekarzy poinformował o śmierci kolejnego górnika.
Stan pozostałych 18 górników, którzy są pod opieką lekarzy z Siemianowic Śląskich, jest ciężki, ale stabilny. - Oni wiedzą co się stało. Są w szoku pourazowym. Ściągamy psychologów. Chcemy namówić też rodziny, żeby skorzystali z ich pomocy - mówił Mariusz Nowak, dyrektor Centrum, na porannej konferencji prasowej.
Porannej i prawdopodobnie jedynej w sobotę. Dyrektor zaznaczył bowiem, że dopiero w niedzielę o stanie zdrowia poszkodowanych będzie można mówić bardziej szczegółowo. Jeszcze dzisiaj, około godziny 14, lekarze spotkają się z rodzinami poszkodowanych. - Będziemy więcej wiedzieć o każdym pacjencie. Jeśli będzie taka możliwość, pozwolimy rodzinom ich odwiedzić - mówił Nowak. - Oni się źle czują, trzeba dać im trochę czasu. (...) Nie mogą mówić, nie widzą, bo mają tak duży obrzęk twarzy - dodawał.
W nocy wykonano badania bronchoskopii, które potwierdziły, że kolejnych czterech górników ma poparzone górne drogi oddechowe (liczba ta wzrosła już do dwunastu). - W dwóch przypadkach nie są to ciężkie oparzenia - zaznaczył jednak Nowak. Pewne jest, że rehabilitacja poparzonych górników będzie trwała miesiącami. Ale dziś lekarze myślą o czymś innym. - Teraz to my ratujemy życie - podkreśla dyrektor Centrum Leczenia Oparzeń.
W Sosnowcu dwaj górnicy nieprzytomni
Sześciu kolejnych poszkodowanych w wypadku górników przebywa w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym nr 5 im. św. Barbary w Sosnowcu. Dwaj są w stanie ciężkim, w tym jeden w krytycznym. W nocy mieli zostać przewiezieni do Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach, ale nie pozwalał na to stan ich zdrowia. Górnicy cały czas są nieprzytomni, lekarze nie chcą mówić o rokowaniach, leżą na oddziale intensywnej terapii. Pozstała czwórka jest w stabilnym stanie. Dwaj ranni górnicy leżą na oddziale chirurgii. Jedna na oddziale wewnętrznym i jedna na oddziale pulmonologicznym (na którym leczy się choroby układu oddechowego - red.)
W piątek ranni górnicy trafili jeszcze między innymi do Górnośląskiego Centrum Medycznego w Katowicach - Ochojcu, a także szpitali w Bytomiu (w nocy przewieziony do Siemianowic - red.), Tychach i Chorzowie.
Śledztwo i kolejni świadkowie fałszerstw
W sobotę katowicka prokuratura rozpoczęła pracę od wszczęcia śledztwa w sprawie katastrofy w kopalni "Wujek-Śląsk", w której zginęło w piątek 12 górników, a 41 zostało rannych. Przypomnijmy, kwadrans po godzinie 10 rano w ścianie wydobywczej "Śląska" zapalił się, a niewykluczone, że także wybuchł, metan.
TVN24 ujawniła film nagrany przez jednego z górników "Śląska-Wujka", który w kwietniu tego roku zarejestrował podwyższony (kilkukrotnie od dozwolonego) poziom metanu na jednej ze ścian kopalni. W rozmowie z TVN24 górnik opisał jak w "Wujku-Śląsku" rozprawiano się z czujnikami metanometrycznymi. - Z tego, co zaobserwowałem, praca polegała na tym, aby czujnik metanometryczny był schowany albo do lutni, albo był napowietrzany świeżym ciągiem powietrza, który szedł z lutni. To niedozwolone - opowiadał. Wszystko po to, by prace mogły toczyć się "planowo".
Po doniesieniach TVN24 i tvn24.pl w kopalni zawrzało. Dyrekcja "Wujka-Śląsk" konsekwentnie powtarzała jednak, że do manipulacji i przenoszenia czujników nie dochodziło. Przedstawiciele zakładu powoływali się na wyniki kontroli Wyższego Urzędu Górniczego, która żadnych nadużyć nie stwierdziła. Sprawa trafiła do ABW, którą o szafowaniu życiem górników poinformował autor filmu pokazanego przez TVN24.
Świadków manipulacji jest więcej. Boją się
Jak się okazuje nie jest to jedyny świadek naruszeń procedur w "Wujku-Śląsku". "Polska" dotarła do pracownika firmy zewnętrznej pracującej dla kopalni. - Pół roku temu mieliśmy wytransportować stamtąd zestawy kolejki spągowej. Nie zgodziliśmy się, bo stężenie metanu było tam przekroczone. To była bomba z opóźnionym zapłonem - mówi dziennikowi. Gazeta potwierdziła informacje o manipulowaniu pracą czujników metanometrycznych u innych górników kopalni. Wszyscy chcą zachować anonimowość.
Kilka dni za długo
Do wypadku na ścianie wydobywczej "Śląska" doszło na kilka dni przed zakończeniem na niej prac eksploatacyjnych. - W przyszłym tygodniu miały się rozpocząć roboty związane z likwidacją ściany, w rejonie której doszło do tragedii w kopalni "Wujek-Śląsk" - poinformował prezes Wyższego Urzędu Górniczego w Katowicach Piotr Litwa.
Litwa nie chciał jednak spekulować, czy do zapalenia metanu mogło dojść na skutek sił natury, czy też mógł się do niej przyczynić błąd ludzki. - Na tę chwilę można powiedzieć, że hipotez jest całe mnóstwo. Praca komisji (wyjaśniającej przyczyny wypadku - red.) będzie polegała na tym, że będziemy wykluczać pewne sprawy. Drogą dedukcji jesteśmy w stanie dojść do przyczyn najbardziej prawdopodobnych. Ile ich w sumie zostanie, trudno w tej chwili powiedzieć - przyznał.
Komisja zebrała się pierwszy raz w sobotę o godzinie 10. Niewykluczone, że jeszcze tego samego dnia zjedzie na dół, w miejsce, w którym doszło do wypadku.
Źródło zdjęcia głównego: TVN24/fot.PAP