Najpierw stracili ojca, w lutym tego roku ich matka przegrała walkę z rakiem. Nie dość, że zostali sierotami - to jeszcze stracili dach nad głową, bo właścicielką ich rodzinnego domu została ciotka, która nie zgodziła się, aby dalej tam mieszkali. Czwórce rodzeństwa pomagają przyrodnia siostra, sąsiedzi i organizacje pozarządowe. Jednak brakuje pomocy urzędników.
Sytuacja 17-letniej Beaty i jej rodzeństwa jest bardzo trudna. Po śmierci obojga rodziców (ojciec nie żyje od 10 lat, matka zmarła po po półtorarocznej walce z rakiem) dzieci musiały opuścić rodzinny dom w Dębowej Górze. Ich ciotka z Niemiec, która będzie spadkobierczynią majątku, nie zgodziła się na dalszy pobyt rodzeństwa w tym miejscu.
Pozostały jedynie wspomnienia. - Pamiętam każde Boże Narodzenia - mówi Beata, nie kryjąc wzruszenia. I dodaje: - Najbardziej brakuje mi mamy.
O swojej sytuacji ze łzami w oczach mówi też brat Beaty - 16-letni Paweł. - Czasami jestem zły na siebie. Zastanawiam się, czy to moja wina, czy coś złego zrobiłem - mówi chłopak.
"Jest ciasno, ale nie narzekają"
Gdyby nie przyrodnia siostra Tamara Kamińska, która została opiekunem prawnym i zaopiekowała się nimi, jak własnymi dziećmi, rodzeństwo trafiłoby do domu dziecka. Wszyscy są bowiem niepełnoletni. - Nie chciałam, żeby podzieliły mój los, zostałam w dzieciństwie rozdzielona ze swoim rodzeństwem. Jest to bardzo ciężkie - mówi pani Tamara.
Rodzeństwo od wakacji mieszka u niej. W Piotrkowie Trybunalskim. Jest ciasno, ale nie narzekają.
Do końca roku szkolnego mieszkali w swoim starym domu w Dębowej Górze. Bo stamtąd było bliżej do szkoły. W tych trudnych chwilach rodzeństwo zawsze mogło liczyć na sąsiadów.
Mniej dziećmi interesowali się urzędnicy, którzy nie mają sobie jednak nic do zarzucenia i twierdzą, że nic złego się nie działo, bo dzieci chodziły do szkoły. - To jest małe środowisko, wiemy doskonale, co się dzieje - zapewnia Dorota Śpiewak, kierownik Opieki Społecznej w Aleksandrowie. I podkreśla, że jak sąsiedzi poinformowali, że dzieci nie mają opału, to pojawił się następnego dnia. Pomoc społeczna twierdzi też, że robiła wszystko zgodnie z przepisami. Dożywiała i przywoziła opał. Raz pojawił się nawet psycholog, a dwa razy w miesiącu przychodził pracownik socjalny.
Pomogło stowarzyszenie
Beata za kilka dni będzie pełnoletnia, wtedy to ona może zostać rodzina zastępcza dla swojego rodzeństwa. Dlatego Tamara Kamińska, siostra przyrodnia walczyła o to, żeby dzieci zostały w rodzinnych stronach. O pomoc w znalezieniu mieszkania, czy działki pod budowę domu, prosiła władze gminy pierwszy raz w maju.
Siostra przyrodnia rodzeństwa mówi, że gmina została poinformowana, że nowa właścicielka domu ich rodziców nie zgadza się, by dalej tam mieszkały i nic z tym nie zrobiła.
Wójt gminy Aleksandrowa Dionizy Głowacki nie ma sobie nic do zarzucenia. - Gdyby to był kataklizm, że te dzieci rzeczywiście nic nie mają - broni się wójt w rozmowie z reporterem "Prosto z Polski" .
Twierdzi, że nie wiedział, iż dzieci utraciły dach nad głową. Kiedy się już jednak dowiedział, nie rozmawiał nawet z nową właścicielką domu, gdyż jak stwierdził nie ma wpływu na jej działania. Dopiero miesiąc temu zaproponował wynajęcie mieszkania komunalnego na rok, za prawie sto złotych miesięcznie.
Zbierają na mieszkanie
Nad losem dzieci pochyliło się stowarzyszenie "Jesteśmy razem" z Aleksandrowa. Zorganizowano piknik charytatywny na zakup nowego mieszkania. - Zebraliśmy 18 tys. zł - mówi Michał Małecki ze stowarzyszenia.
Koszt mieszkania to sześćdziesiąt cztery tysiące złotych. Pani Tamara z własnej kieszeni wpłaciła zadatek. Brakuje jeszcze dwudziestu tysięcy złotych.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24