Nie masz samochodu, prawa jazdy? Lubisz chodzić, a jeśli jeździć, to tylko rowerem? Jeśli tak, to jesteś idealnym kandydatem do zapłaty za ubezpieczenie auta, którego nigdy nie miałeś. Nie zawsze będziesz miał tyle szczęścia, co pan Marek. On w końcu przekonał PZU, że nie ma osobowego renault, nie lubi francuskich samochodów i "czeskich filmów" - zwłaszcza tych, serwowanych przez urzędników.
PZU wyznaczyło Markowi Gołębiowskiemu ostateczny termin na zapłatę 150-ciu złotych za ubezpieczenie samochodu do 10 września. W piśmie, które dostał poinformowano go, że jeśli pieniądze na koncie ubezpieczyciela się nie znajdą, to wówczas przed jego drzwiami pojawi się komornik.
Braki - tylko czyje?
Pan Marek płacić nie chciał. Nie dlatego, że próbował kogoś naciągnąć, ale właśnie dlatego, że sam czuł się naciągany. Powód był prosty: w samochodzie zawsze siadał na fotelu pasażera. Prawa jazdy nigdy nie miał, podobnie jak renault, którego posiadanie mu wmawiano. A pracownicy PZU do łatworezygnujących ze swoich postanowień nie należą.
- Urzędnicy za bardzo nie kwapili się, żeby wyjaśnić tę sprawę. To było w naszej gestii, a nie w gestii PZU - mówi Alina Gołębiowska, żona wirtualnego właściciela auta i realnego dłużnika. Ubezpieczyciel milczał, czas płynął, a pan Marek zastanawiał się, czy płacić OC za chodzenie po chodniku. - Może wynająć detektywa, który pomoże mu rozwikłać zagadkę? - dumał.
Fatalna pomyłka, czeski błąd
Nie wiem, czy to czeski błąd, czy ktoś papiery z kupki na kupkę przełożył. Co się stało? No i jeszcze jedno: czy taki samochód w ogóle istnieje? Marek Gołębiewski
Ale skorzystanie z pomocy fachowca nie było konieczne. W końcu zagadkę niewidzialnego auta, na kilka dni przed ostatecznym terminem zapłaty za ubezpieczenie, rozwikłali sami pracownicy PZU. Stało się to dopiero po interwencji reporterki TVN24. Rozmawiać nie chcieli, ale napisali maila. To w nim przyznali, że cała sprawa była... fatalną pomyłką. - Pragniemy przeprosić Pana Gołębiowskiego za zaistniałą sytuację i związane z tym niedogodności - zaznaczyli w piśmie.
Dzisiaj pan Marek ma jedną podstawową "niedogodność": zastanawia się, w czyjej głowie i na jakiej podstawie zrodził się pomysł Gołębiowskiego-kierowcy? - Nie wiem, czy to czeski błąd, czy ktoś papiery z kupki na kupkę przełożył. Co się stało? No i jeszcze jedno: czy taki samochód w ogóle istnieje? - dopytuje.
I czeka na pismo z przeprosinami. Podobno ma takie dostać.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24