Ciąganie dzieci za włosy i uszy, zamykanie w toalecie, zmuszanie do jedzenia krzykiem, szantażem, a nawet wpychanie jedzenia na siłę - takie metody, według rodziców, stosuje wobec swoich podopiecznych przedszkolanka z 20-letnim stażem. I mimo że sąd skazał ją za to, że dyscyplinując dziecko, wyrwała mu włosy z głowy, nadal pracuje w przedszkolu. Kobieta nie chce rozmawiać z mediami.
Alicja J. w przedszkolu integracyjnym nr 27 w Kielcach, pracuje od 20 lat. Na jej metody pedagogiczne, rodzice skarżą się od lat 10. Mimo to, ani dyrekcja placówki, ani kuratorium do tej pory nie wyciągnęły wobec niej żadnych konsekwencji.
W grudniu ub. r. podczas zabawy jeden z jej podopiecznych przewrócił małą dziewczynkę. Pięcioletni chłopiec został wyprowadzony z klasy. Pani pedagog postanowiła wymierzyć mu karę. - Konkretnie zapytany, co się stało i skąd brak włosów na jego głowie, powiedział, że wyrwała mu je pani Ala, po czym zaczął się spinać, stał się bardzo nerwowy. Zatykał mi rączką buzię i twierdził, a nawet krzyczał, że nie wolno mu o tym mówić - mówi pani Jolanta, mama chłopca.
Że do zdarzenia doszło potwierdziła opiekunka, która była świadkiem zajścia, więc następnego dnia pani Jolanta złożyła skargę w dyrekcji przedszkola. Ta z kolei zgłosiła sprawę do prokuratury.
Praca po wyroku
1 czerwca przed sądem zapadł wyrok potwierdzający winę kobiety. Nieprawomocny, więc kobieta może się odwołać. Alicja J. nadal pracuje w przedszkolu. Nie chce rozmawiać z dziennikarzami.
Dyrekcja przedszkola, choć mogłaby zawiesić kobietę w wykonywaniu obowiązków, nie robi tego. - W tym momencie nie mam zastrzeżeń do jej pracy - mówi Dorota Chojna, dyrektor przedszkola. Pytana, czy ktoś, kto wyrywa dzieciom włosy z głowy, odpowiada: - Trudno mi jest na to pytanie odpowiedzieć.
Konsekwencji wobec kobiety na razie nie zamierza też wyciągać kuratorium oświaty, do którego skargi na Alicję J. wpływają od lat. Kuratorium przekonuje, że nie może nic zrobić, półki wyrok za naruszenie nietykalności cielesnej pięcioletniego chłopca, nie będzie prawomocny.
Niepedagogiczne, ale bezkarne
Tomasz Wenda, ojciec 11-letniego Kuby, o tym co się dzieje z jego synem w przedszkolu, dowiedział się przypadkiem. - Kubuś miał zakaz bawienia się klockami. Uzasadnienie było takie, że je ślinił - mówi.
Inni rodzice przed sądem mówili, że opiekunka zmuszała siłą i krzykiem dzieci do jedzenia. Zamykała je w toalecie, ciągnęła za uszy i włosy. W najgorszej sytuacji miały być dzieci niepełnosprawne. - Dzieci niepełnosprawne są bezbronne. Mają problemy często z wyrażeniem, co się dzieje. Mój syn nie mówi. Są dzieci z porażeniem mózgowym - tłumaczy Tomasz Wenda.
Prokurator przysłuchujący się zeznaniom świadków podczas rozprawy postanowił wszcząć dodatkowe postępowanie, ponieważ uznał, że być może są podstawy do tego, by twierdzić, że takie zdarzenia miały miejsce już wcześniej. Mimo zeznań rodziców i innych pedagogów z przedszkola, prokuratura postanowiła je jednak umorzyć. - (Zachowania - red.) niewychowawcze, niepedagogiczne, jednakowoż nie przekraczające tego progu, po którym możemy już mówić o przestępstwie ściganym z kodeksu karnego - tłumaczy decyzję Sławomir Mielniczuk, z Prokuratury Okręgowej w Kielcach.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24