Za leki francuskiej firmy Servier Polska płacimy w aptekach nawet dziesięć razy więcej niż kwota, za którą kupują je szpitale. Odpowiadają za to urzędnicy ministerstwa zdrowia, którzy umieszczając produkty tej firmy na liście leków refundowanych, wynegocjowali tak niekorzystne dla budżetu państwa i pacjentów ceny - ustalił tygodnik "Gość Niedzielny".
Tygodnik porównał ofertę firmy Servier dla szpitali z cenami leków refundowanych, które są dostępne w rozporządzeniu ministra zdrowia. Okazuje się, że pacjenci muszą płacić według cen urzędowych ponad pięć, a nawet dziesięć razy więcej niż szpitale. Na przykład za lek na nadciśnienie tętnicze Prestarium 5 mg (30 tabletek) szpitale płacą 2,85 zł, zaś zwykli obywatele w ramach refundacji 31,48 zł, czyli aż jedenaście razy drożej.
Taka dysproporcja istnieje od 2007 roku. Jak szacuje były prezes Urzędu Rejestracji Leków dr Leszek Borkowski, w tym czasie budżet państwa mógł stracić na zawyżeniu cen tych produktów nawet pół miliarda złotych.
Urzędowa patologia
Przedstawiciele firmy Servier tłumaczą, że różnica w cenach jest wynikiem polityki firm farmaceutycznym, które w Polsce i w wielu krajach UE oferują szpitalom leki po preferencyjnych cenach.
Problemem jednak jest fakt, że różnice sięgają nawet 90 procent. - Tak duża rozbieżność cen jest oburzająca, to jest patologia – mówi tygodnikowi prezes Federacji Pacjentów Polskich Stanisław Maćkowiak. W jego ocenie, skoro lek można sprzedać za 10 proc. ceny urzędowej, to znaczy, że ktoś źle ją wynegocjował.
Bo brakuje ustawy?
Dlaczego ministerstwo pozwoliło sobie na tak nieracjonalne wydatki? Okazuje się, że według obowiązującego prawa nie ma obowiązku raportowania cen leków przez szpitale, urzędnicy więc mogą w ogóle nie orientować się w rynkowych cenach leków. Ma się to zmienić z wejściem w życie nowej ustawy.
Z wyjaśnień wiceministra zdrowia Adama Fronczaka wynika, że ustalanie ceny urzędowej "odbywa się na wniosek przedsiębiorcy". Może to oznaczać, że urzędnicy ministerstwa zdrowia kierują się tylko cenami proponowanymi przez firmy farmaceutyczne.
Jak pisze "Gość Niedzielny", tak duża różnica między ceną leku sprzedawanego dla szpitali a urzędową, ustaloną przez ministerstwo zdrowia dla aptek jest zjawiskiem niespotykanym i może świadczyć o niekompetencji urzędników ministerstwa, którzy nie mają orientacji w cenach leków. Tygodnik zwraca też uwagę, że w ministerstwie kierowanym przez Ewę Kopacz nie są stosowane kryteria ustalania cen leków refundowanych, co z kolei może prowadzić do korupcji.
Sprawie obiecała się przyjrzeć pełnomocnik rządu ds. zapobiegania nieprawidłowościom w instytucjach publicznych Julia Pitera.
Źródło: "Gość Niedzielny"
Źródło zdjęcia głównego: TVN24