Prywatne uczelnie mogą niebawem nie mieć chętnych do studiowania. Nadciągające demograficzne tsunami sprawi, że studentów będzie dokładnie tyle, ile miejsc na bezpłatnych uczelniach publicznych. Czy te płatne będą miały wtedy rację bytu?
Niż demograficzny trwa już od 5 lat. Przewiduje się, że do 2020 roku liczba studentów spadnie o ponad sześćset tysięcy.
- To jest dokładnie o tyle, ile obecnie osób studiuje na niepublicznych uczelniach, czyli można by powiedzieć, że w 2020 roku wszyscy studenci zmieściliby się teoretycznie na uczelniach publicznych - mówi Bartłomiej Gorlewski z Instytutu Sokratesa, współautor raportu "Demograficzne tsunami"
Bez dotacji
Rektor Polsko-Japońskiej Wyższej Szkoły Technik Komputerowych, która od lat wygrywa rankingi wśród pracodawców, jest przekonany, że nad jego uczelnią nie zbiorą się czarne chmury, bo znalazł przepis na sukces.
- Myśmy u powstania założyli, że nasza wiedza będzie praktyczna. Dbamy, żeby student miał najnowocześniejszy sprzęt i oprogramowanie - mówi dr Jerzy Paweł Nowacki, rektor Polsko-Japońskiej Wyższej Szkoły Technik Komputerowych.
Dla przyszłych grafików są obowiązkowe ćwiczenia w laboratorium barwy, pracowni animacji i prawdziwym studiu nagraniowym. Ale nie tylko, bo do tego dochodzą klasyczne zajęcia manualne.
Jednak za zajęcia w tej szkole na kierunku grafika trzeba zapłacić przeszło 10 tys. złotych za rok studiów i to właśnie wysokie czesne odstrasza wielu potencjalnych studentów.
Mogłoby być jednak inaczej. Rektorzy szkół prywatnych są zgodni. - Algorytm dotacyjny zawiera tak zwane parametry wejścia, czyli liczba studentów, liczba kadry, natomiast w ogóle nie uwzględnia jakości kształcenia, jakości absolwentów - zaznacza prof. Tadeusz Pomianek, rektor Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania
- Zgodnie z ustawą państwowe uczelnie muszą dostawać dotacje, niepubliczne mogą dostawać i ich nie dostają - dodaje dr Nowacki.
To właśnie kłopoty finansowe obok niżu demograficznego sprawiły, że znana na całym świecie Wyższa Szkoła Biznesu National-Louis University stanęła na skraju bankructwa.
- W ciągu ostatnich 10 lat zainwestowali w infrastrukturę, badania naukowe i rozwój kadry blisko 50 milionów złotych - mówi dr Krzysztof Pawłowski, rektor Wyższej Szkoły Biznesu National-Louis University
I kolejne 100 milionów złotych na budowę miasteczka multimedialnego w Nowym Sączu - miejsca, gdzie nauka kiedyś będzie się stykać z biznesem, a studenci będą mogli znaleźć zatrudnienie. Jednak na razie to jeszcze plany. Budowa trwa.
Skargi do ministerstwa
Nie każda uczelnia prywatna może się jednak pochwalić jakością nauczania i komfortowymi warunkami studiowania. Przekonał się o tym na własnej skórze pan Rafał, były już student Wyższej Szkoły Organizacji Handlu i Turystyki. Na tej uczelni studenci, którzy płacili czesne, nie dostawali stypendiów, a wykładowcy, którym zalegano z wypłatami, notorycznie odwoływali zajęcia.
- Przynajmniej nauczyłem się walczyć o swoje. Problemy z odebraniem papierów, ze wszystkim, nauczyły mnie tak na prawdę życia - zaznacza były student.
Wyższa Szkoły Organizacji Handlu i Turystyki zostanie prawdopodobnie zamknięta. - Jesteśmy na etapie procedury likwidacyjnej. Została zastosowana przez nas najwyższej rangi sankcja, która jest w dyspozycji ministerstwa - mówi Bartosz Loba, rzecznik prasowy Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego
Jednak prywatnych uczelni nastawionych jedynie na zysk jest więcej. Do ministerstwa nauki co roku wpływa w tej sprawie kilkadziesiąt skarg.
Prof. Bogusław Śliwerski, były rektor Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Łodzi odszedł, bo - jak twierdzi - jest naukowcem, a w tej szkole, jak mówi, liczyły się tylko pieniądze. - W sytuacji pewnego szoku, jakiego zaznał założyciel na skutek gwałtownego przyrostu liczby studiujących, a tym samym z ogromnego zysku, jaki z tego wynikał, postanowił zmienić plan rozwoju uczelni z akademickiego na czysto biznesowy - mówi Śliwerski.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24/fot. sxc.hu