Kilkudziesięciu policjantów i strażaków, a nawet pies tropiący. Oni wszyscy poszukują pilota awionetki, która w niedzielę rozbiła się w lesie w pobliżu Międzychodu (Wielkopolska). Według policji, mężczyzna zadzwonił do swojej żony z krótkim komunikatem "nic mi się nie stało".
Awionetka spadła na ziemię w niedzielę około godziny 20 w pobliżu Międzychodu (Wielkopolska). Policjanci ustalili, że pilot jest właścicielem awionetki. Około godz. 16:00, mężczyzna wyszedł z domu w gminie Kwilcz i - nie mówiąc rodzinie, dokąd się wybiera - wsiadł do samolotu, a następnie odleciał.
Maszyna jest rozbita
Cztery godziny później zauważono, że awionetka spada na ziemię. Lekki samolot produkcji czeskiej spadł na las - siłę uderzenia zamortyzowały drzewa, ale maszyna jest rozbita - ma złamany ogon.
Na miejscu wypadku błyskawicznie pojawili się policjanci, strażacy i lekarze. Pilota jednak już tam nie było.
Uciekinier dzwonił do żony
Jak poinformował w poniedziałek oficer dyżurny policji w Międzychodzie, pilot dzwonił w nocy z niedzieli na poniedziałek do swojej żony. - Powiedział tylko jedno zdanie, że nic mu się nie stało i rozłączył się. Jego telefon komórkowy jest od tego czasu nieczynny – powiedział dyżurny. Policja odwiedziła w nocy i w poniedziałek rano dom pilota w Kwilczu (Wielkopolska).
Pies zgubił ślad
Od niedzieli pilota poszukuje kilkudziesięciu policjantów i strażaków. Pies tropiący zgubił ślad po ok. 700 metrach. Przyczyny wypadku ustali komisja do spraw badania wypadków lotniczych.
Źródło: PAP, IAR
Źródło zdjęcia głównego: TVN24