- W sprawie porwania Krzysztofa Olewnika policjanci popełnili błędy i niestety zginął człowiek - powiedział w TVN24 rzecznik policji Mariusz Sokołowski. W poniedziałek w programie "Superwizjer" zostaną pokazane fragmenty nagrań procesowych z niektórych czynności z udziałem oskarżonych w procesie.
- Sprawa okoliczności śmierci Krzysztofa Olewnika jest powodem do wstydu dla policji. Pierwsze dwa lata postępowania zostały zmarnowane - powiedział Mariusz Sokołowski. Podkreślił, że działania policji były prowadzone w sposób niewłaściwy. - Popełniliśmy błędy. Gdyby nie one, chłopak by żył - przyznał z żalem Sokołowski. Podkreślił, że komendant główny policji powołał specjalną grupę dochodzeniowo-śledczą do wyjaśnienia tej sprawy. Niestety w tym momencie Olewnik już nie żył.
Rzecznik policji zwrócił uwagę, że policjanci, którzy wtedy zajmowali się tą sprawą nie mieli doświadczenia w tego rodzaju postępowaniu. -Większość z nich jest już poza policją. Toczone są postępowania - mówił Sokołowski. Dodał, że prawdopodobnie śledczy przyjęli jedną wersję wydarzeń - o samouprowadzeniu syna biznesmena. - Istnieje też podejrzenie, prokuratura nad tym pracuje, że w sprawę mogli być zamieszani policjanci, którym zależało, na tym, by sprawy nigdy nie wyjaśnić - stwierdził Sokołowski.
Porywaczami byli sąsiedzi O kulisach porwania i śmierci Krzysztofa Olewnika opowiadał w TVN24 Robert Socha, reporter "Superwizjera" TVN. -Porywaczami byli ludzie, którzy zostali zorganizowani do tego konkretnego jednego uprowadzenia. Nie mają na koncie innych uprowadzeń. Przerażające w tej sprawie jest to, że do tej grupy należy kilka osób z Drobina - miejscowości, w której mieszkają państwo Olewnikowie. Krzyszofa porwali m.in. sąsiedzi - mówił Socha. Podkreślił, że większość porywaczy nie miało przeszłości kryminalnej. Porwanego przetrzymywali w strasznych warunkach. - Oni bardzo suchym i spokojnym tonem opisują, w jaki sposób przykuli go łańcuchami do ściany, o obroży na szyi, kajdanach na nogach - opowiadał Socha.
25-letni Krzysztof Olewnik został porwany ze swego domu w październiku 2001 roku – bezpośrednio po imprezie na której bawiło się kilku policjantów z Płocka. Wkrótce porywacze zażądali okupu. Jednak z jego podjęciem zwlekali aż dwa lata. W tym czasie kilkadziesiąt razy kontaktowali się z rodziną, pisali listy, dzwonili. Policja nie potrafiła jednak ich ująć. Przekazanie okupu nastąpiło w końcu 24 lipca 2003 roku – dokładnie w Dzień Policjanta. Rodzina wyruszająca z okupem otrzymała policyjne zapewnienie, że ma dyskretną obstawę policji. Jednak jak wynika z akt na miejscu nie było policji. Porywacze przez dwa lata więzili Olewnika. Kilkanaście dni po podjęciu okupu udusili go i zakopali w lesie. Rok później w centrum Warszawy zginęły akta całego śledztwa – razem z nieoznakowanym radiowozem.
Od prokuratora, do prokuratora Sprawę prowadziło kolejno kilku prokuratorów – bez sukcesu. W 2006 roku, decyzją ówczesnego prokuratora krajowego Janusza Kaczmarka, na prośbę rodziny, sprawa została przeniesiona do Olsztyna. Tamtejszy prokurator Piotr Jasiński potrzebował zaledwie pięciu miesięcy, aby ustalić sprawców tej zbrodni i odnaleźć ciało Krzysztofa Olewnika. Obecnie olsztyńska prokuratura prowadzi kolejne śledztwo dotyczące niedopełnienia obowiązków przez funkcjonariuszy. Są już pierwsze zarzuty.
Źródło: TVN24, "Rzeczpospolita"
Źródło zdjęcia głównego: TVN24