Policja bada sprawę dokumentów sygnowanych przez Jarosława Kaczyńskiego, które poniewierały się po ulicach jednej z podłódzkich miejscowości. Z papierów wynika, że obecny prezes PiS udzielał rekomendacji inwestorowi interesującemu się jedną z lokalnych gazet. A ten wpłacił pieniądze na kampanię Lecha Wałęsy.
- Na chwilę obecną mogę tylko powiedzieć, że trwają wstępne czynności wyjaśniające. Podjęte one zostały po doniesieniu prasowym – powiedziała rzeczniczka policji w Poddębicach (woj. łódzkie) Elżbieta Tomczak. Do tej pory nie skontaktowała się z policją osoba, która znalazła dokumenty, ani też żadna z osób, których te dokumenty dotyczą.
O dokumentach sygnowanych przez obecnego prezesa PiS, które trafiły w ręce 53-letniego łodzianina napisał dziennik "Polska": - Jechałem rowerem, gdy zobaczyłem dzieci dźwigające szufladę pełną papierów - opowiada mężczyzna. - Zabrałem te kwity, bo nie powinny się walać po ulicy. Jak zobaczyłem podpis Kaczyńskiego i zorientowałem się, że to oryginały, zbladłem. Teraz zastanawiam się, co z tym zrobić.
35 milionów na kampanię prezydencką
Wśród papierów, które trafiły do mężczyzny, znalazła się m.in. pisemna rekomendacja PC dla firmy Burgatti, która w 1991 roku próbowała kupić koszaliński dziennik "Głos Pomorza". Dokument był opatrzony podpisem ówczesnego prezesa Porozumienia Centrum - Jarosława Kaczyńskiego.
Jak wynika z kolejnych dokumentów, rekomendacja dla firmy Burgatti nie była za darmo. Jej większościowy udziałowiec Karol A. Mikołajczyk wpłacił 35 mln starych złotych (w przeliczeniu 3,5 tys. zł obecnie) na kampanię prezydencką, wspieranego wówczas przez PC... Lecha Wałęsy.
Kaczyński milczy
Jak podaje dziennik, wśród pożółkłych kartek znaleźć można także sondaż dotyczący preferencji politycznych warszawiaków w 1990 roku, przed wyborami prezydenckimi. Opatrzono go adnotacją: "Do wyłącznego użytku Regionalnego Biura Porozumienia Centrum w Warszawie".
Jarosław Kaczyński nie skomentował jeszcze informacji zaczerpniętych z niecodziennego znaleziska. Nie wiele bardziej rozmowny był Leszek Piotrowski, były senator OKP, którego nazwisko również znajdziemy na dokumentach. - To skandal - miał odpowiedzieć "Polsce" po długim milczeniu.
Putrze wraca pamięć
Z kolei wicemarszałek Sejmu z ramienia PiS Krzysztof Putra, który również sygnował znalezione papiery. mówił o prowokacji. Zapewniał, że nazwa miejscowości, w której znaleziono dokumenty, nic mu nie mówi i że nie przypomina sobie, by coś takiego podpisywał. Jak pisze "Polska", z czasem Putrze pamięć wróciła. - To był taki czas, że chętnie wspieraliśmy każdego, kto by pomógł wyrwać jakiś tytuł prasowy "czerwonym". Ale nazwa tej firmy w Łódzkiem nic mi nie mówi, tak samo jak nazwisko jej właściciela. Szkoda, że w taki sposób jest to archiwizowane, w końcu to kawał historii - kończy wicemarszałek.
Źródło: Polska
Źródło zdjęcia głównego: TVN24