Odnalezienie nazwisk oprawców polskich oficerów z Katynia jest zadziwiająco łatwe – pisze "Rzeczpospolita", powołując się na rosyjski dziennik "Nowaja Gazieta". A mimo tego moskiewski sąd uznał, że nie może odtajnić akt w sprawie tej zbrodni.
"Nowaja Gazieta" opublikowała w poniedziałek artykuł "Nawet psy od nas uciekały", którego autorem jest Nikita Pietrow z opozycyjnej organizacji Memoriał. Pietrow pisze w nim o tych, którzy organizowali mord katyński i rozstrzeliwali polskich oficerów. Artykuł jest formą polemiki z prokuraturą, która cztery lata temu utajniła akta zbrodni katyńskiej.
Wystarczy jeden rozkaz
Według Pietrowa, "coraz wyraźniej widać nową tendencję: przemilczać przestępstwa czasów stalinowskich". Autor artykułu udowadnia, że niechęci prokuratury do ścigania lub choćby potępienia tych, którzy mordowali Polaków, nie da się wytłumaczyć brakiem jawnych dokumentów.
Sięgnął mianowicie po rzecz, którą bez problemów można obejrzeć w Państwowym Archiwum Federacji Rosyjskiej: "Rozkaz Ludowego Komisarza Spraw Wewnętrznych Związku SRR z 1940 roku" o nagrodzeniu pracowników NKWD z trzech obwodów (w których znajdowały się miejsca kaźni – Katyń, Twer, Charków) za "skuteczne wypełnienie zadań specjalnych".
Pietrow pisze: "Rozkaz połączył nazwiska pracowników NKWD różnych szczebli, od głównego organizatora rozstrzeliwania – komendanta NKWD W. M. Błochina, i jego najbliższych współpracowników: Antonowa, Feldmana, Jemmieljanowa i braci Szigalewów, do drobnych urzędników oddziału ewidencyjno-archiwalnego (1. specoddziału, jak się wówczas nazywał) NKWD i zwykłych nadzorców więzień NKWD". "Nowaja Gazieta" opublikowała nawet reprodukcję rozkazu podpisanego przez Ławrentija Berię, w którym wyszczególniono kwoty finansowe, jakie otrzymali nagrodzeni.
Następny krok: sąd wojskowy
Tymczasem we wtorek Sąd Miejski w Moskwie podtrzymał decyzję sądu rejonowego, z której wynika, że uchylenie postanowienia Głównej Prokuratury Wojskowej Rosji o utajnieniu akt śledztwa katyńskiego leży w gestii sądu wojskowego.
Anna Stawicka, adwokat rodzin dziesięciu zamordowanych przez NKWD w 1940 roku polskich oficerów, zapowiada odwołanie zgodnie ze wskazaną procedurą. – Na razie nie wiem, czy sąd wojskowy nie odrzuci naszego wniosku – przyznaje w rozmowie z "Rz". Tłumaczy, że zaszła kolizja prawna. Z jednej strony jej klienci nie mogli się skarżyć do innego sądu niż zwykły sąd rejonowy, z drugiej zaś domagają się odtajnienia informacji dotyczącej wojskowych, a to już podlega rozpatrzeniu w sądach wojskowych. Sąd wojskowy może odrzucić wniosek cywilów. Stawicka nie traci jednak optymizmu.
– Przedstawiciel Głównej Prokuratury Wojskowej zapewniał, iż niepotrzebnie się obawiamy i sąd wojskowy rozpatrzy naszą skargę – opowiada pani adwokat. Od decyzji sądu w sprawie odtajnienia akt zależy los drugiego wniosku rodzin katyńskich. Żądają w nim uznania swoich krewnych za ofiary represji politycznych i ich rehabilitacji.
Długa droga do Strasburga
Ten wniosek początkowo także był oddalony przez sąd rejonowy, który uznał, że o rehabilitację mogą występować tylko same ofiary represji. Sąd Miejski w Moskwie unieważnił jednak tamtą decyzję. Zdaniem prof. Ireneusza Kamińskiego, prawnika, z upoważnienia którego działają rosyjscy adwokaci, sprawa w sądzie wojskowym to kolejny etap, przez który trzeba przejść, jeśli chce się dotrzeć z całą sprawą do trybunału w Strasburgu. – Muszą być wyczerpane wszystkie kroki prawne, które należy podjąć – mówił "Rz".
Jego zdaniem, teraz widać dwie możliwości. Albo sąd wojskowy także uzna się za niewłaściwy do rozpatrywania sprawy – a wtedy naprawdę nie będzie wiadomo, do kogo się odwoływać. Albo, co bardziej prawdopodobne, przyjmie sprawę. – Dzisiaj bardzo trudno wyrokować, co wówczas się stanie – podkreśla prof. Kamiński.
Źródło: "Rzeczpospolita"
Źródło zdjęcia głównego: Arch. TVN24