Minister administracji i cyfryzacji chce spotkać się z członkami PKW, by zastanowić się nad wprowadzeniem ewentualnych zmian w systemie przesyłania głosów. Kierownictwo Komisji przyznaje, że w obecnym modelu niedopatrzenia, błędy w protokołach i kłopoty z ich transportem będą zdarzały się nadal, ale zmiana systemu na informatyczny mogłaby spowodować o wiele większe problemy niż te z zeszłej niedzieli, kiedy cały kraj przez kilkanaście godzin czekał na wyniki z powodu błędu jednej komisji. Jak się okazuje, jej członkowie podpisali protokoły bez patrzenia, co w nich jest, z danymi, które wcześniej sami wymyślili. I poszli spać.
Członkowie Państwowej Komisji Wyborczej wyniki niedzielnych wyborów do Parlamentu Europejskiego znali już o godz. 6 rano w poniedziałek. W systemie brakowało wtedy tylko pięciu protokołów ze wszystkich obwodów wyborczych. Bez nich nie można było jednak zatwierdzić danych. Ostatecznie PKW wyniki podała dopiero 15 godzin później, co z kolei wywołało poruszenie części polityków - głównie z PiS - i zarzuty o nieuczciwość wyborów.
"Kandydat testowy"
Co działo się w PKW pomiędzy godz. 6 a 21? Przy ul. Wiejskiej (siedziba Komisji mieści się przy Sejmie) wszyscy czekali na wyniki z Obwodowej Komisji Wyborczej w Choszcznie (woj. zachodniopomorskie), która urzędowała w Zespole Szkół Nr 1 przy ul. Bolesława Chrobrego. To tam, według pierwszych danych, wszystkie 500 głosów zdobył kandydat "Solidarnej Polski" Robert Stankiewicz. Bardzo szybko okazało się jednak, że popełniono błąd, bo kart do głosowania wydano niewiele ponad 100. Gdzie nastąpiła pomyłka, która uruchomiła następnego dnia lawinę politycznych podejrzeń o to, że PKW mogła celowo wprowadzić złe dane - i to nie tylko w tej jednej komisji?
W Choszcznie wszystko przebiegało sprawnie do samego wieczora. Prawidłowo podliczono głosy, do kalkulatora wyborczego wprowadzono właściwe dane. Wydrukowano nawet jeden zgodny ze stanem faktycznym protokół, który zawisł na drzwiach lokalu wyborczego. Ale dwa następne, na skutek dziecinnej pomyłki i rażącego niedopatrzenia członków komisji, zawierały już błędne liczby. Wydrukowano je z pliku "testowego", z danymi wymyślonymi wcześniej, dla upewnienia się, że wszystko działa. Członkowie komisji, nie czytając co zawierają druki, podpisali je, wysłali dalej - do Rejonowej Komisji w Szczecinie - i poszli spać.
Jadą głosy. 450 km w 4 godziny
Po kilku godzinach trzeba było ich dobudzać. Dalej wszystko działo się już w dużym pośpiechu. Właściwe protokoły dojechały ze Szczecina do Okręgowej Komisji Wyborczej w Gorzowie Wielkopolskim po godzinie 16. A stamtąd "ruszyły" do centrali w Warszawie. 450-kilometrową trasę, w ulewnym deszczu, kierowca pokonał w nieco ponad cztery godziny. Pół godziny po tym, jak w Warszawie znalazły się dokumenty z Gorzowa, PKW podała wyniki wyborów.
- Niestety, trzeba zdać sobie sprawę, że takie sytuacje będą się zdarzały nadal. Nie przewidzimy wszystkich przeszkód, które mogą się pojawić przy takim systemie przesyłania głosów - tłumaczy Krzysztof Lorenc z Krajowego Biura Wyborczego. I przypomina, jak podczas wyborów parlamentarnych w 2011 r. cała Polska czekała na dwie komisje z warszawskiego Ursynowa, w których wcześniej zabrakło kart do głosowania. Albo jak podczas innych wyborów członkowie komisji z Żoliborza przerwali o godz. 6 rano liczenie głosów, bo uznali, że są za bardzo zmęczeni, poszli spać, a później z łóżek wyciągała ich straż miejska
Nowy system, zły system? "Wina polityków"
Mimo takich sytuacji, od lat upadają kolejne pomysły wprowadzenia elektronicznego systemu zliczania i przesyłania głosów (z których korzystają m.in. Niemcy i Francuzi). I nic nie wskazuje na to, by sytuacja w najbliższym czasie miała się radykalnie zmienić.
Oficjalnie kierownictwo PKW zapewnia, że jeśli przepisy zostaną zmienione, to Komisja będzie przygotowana do szybkiego wdrożenia nowego systemu. Ale te same osoby w mniej oficjalnych rozmowach przyznają już, że takie zmiany nie mają sensu i mogą przynieść o wiele więcej złego niż pojedyncze przypadki zaniedbań członków obwodowych komisji, czy kłopoty logistyczne z transportem głosów.
- W dużej mierze winę za to ponoszą sami politycy. Część z nich konsekwentnie, przy różnych okazjach, podważała i podważa do dziś wiarygodność PKW i użycie systemu elektronicznego do ustalenia wyników wyborów. W przypadku przejścia na taki system, przy obecnym stopniu nieufności obywateli do państwa, takim politykom byłoby jeszcze łatwiej sugerować "wyborcze fałszerstwa". Przecież "wirtualne głosy" trudno sobie wyobrazić - mówi jeden z członków Komisji. I taka opinia przeważa w kierownictwie PKW.
Jako przykład podważania przez polityków zaufania do organów wyborczych urzędnicy podają to, co wydarzyło się w 2012 i 2013 r. Politycy PiS, a później osoby skupione wokół ruchu "Solidarni 2010", oskarżyli PKW, że korzysta z "ruskich serwerów", a tamtejsze władze mają nad nimi kontrolę. Kolejny zarzut dotyczył tego, że szefowie Komisji przechodzą w Moskwie szkolenia z fałszowania wyborów (pretekstem był naukowy wyjazd członków PKW do Rosji). Zażądano dymisji kierownictwa.
Komunikat, w którym przewodniczący Stefan Jaworski zapewnia, że wszystkie serwery wykorzystywane przez PKW do obliczania wyników głosowania znajdują się w Polsce i są "pod pełną kontrolą Krajowego Biura Wyborczego" do dzisiaj wisi na stronach Komisji. - Ale tego, co się wtedy stało, takie oświadczenia nie naprawią - mówią w PKW.
Minister chce rozmawiać o zmianach
Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji, odpowiedzialne za informatyzację kraju, chce spotkać się z kierownictwem Komisji by zastanowić się nad ewentualnymi zmianami, które pomogłyby uniknąć często banalnych i jednostkowych problemów paraliżujących jednak działanie całego obecnego systemu zliczania i przesyłania głosów. Żadnych twardych deklaracji, zwłaszcza gdy pojawiają się kolejne polityczne ataki na PKW, nikt nie chce jednak na razie składać.
- To zbyt poważny problem. Na pewno będziemy analizować tę sytuację razem z PKW - mówi w rozmowie z tvn24.pl minister Rafał Trzaskowski. To do Komisji ma należeć decydujące zdanie w sprawie ewentualnych zmian.
Trudno jednak spodziewać się rewolucji. - Najważniejsze jest dla nas to, żeby nie podważać wiarygodności demokratycznego systemu wyborczego - dodaje bowiem minister.
Autor: Łukasz Orłowski//rzw / Źródło: tvn24.pl