Odwodnione niemowlę trafiło do szpitala w Starogardzie Gdańskim w bardzo ciężkim stanie. Lekarz jednak nic nie stwierdził i… odesłał rodziców do domu. Ci nie dali za wygraną i doprowadzili do operacji. Zabiegu, który uratował dziecku życie. Matka Szymka apeluje do rodziców: Nie poddawajcie się - nawet, jeśli pięciu lekarzy wmawia wam, że dziecko jest zdrowie.
Pani Lucyna, matka sześciotygodniowego Szymona zgłosiła się ze swoim synkiem do prywatnej przychodni. Lekarz stwierdził odwodnienie organizmu i skierował dziecko do szpitala. Ale tam chłopczyk nie został przyjęty. Odmówiła tego dyżurująca lekarka.
– Stwierdziła, że nic mu nie dolega. Powiedziała, że skoro wymiotuje, to trzeba dziecko dalej karmić – relacjonuje pani Lucyna. - Stwierdziła, że dziecko jest zdrowe, ruchliwe, nie ma żadnych oznak odwodnienia i wysłała nas do domu – dodaje mama Szymona.
Lekarka: Nie mogę powiedzieć absolutnie, że mnie tutaj rutyna zgubiła
Jeżeli matka czuje, że coś jest nie tak, to żeby tego nie zostawiała. Nawet, jeżeli pięciu lekarzy pod rząd codziennie jej mówi, że wszystko jest "okej". Lucyna, mama Szymka
Doktor nie przyjęła dziecka, nie zleciła też badań. Jak twierdzi, w rozmowie z rodzicami ustaliła, że jeśli będzie działo się coś złego, to ci mogą wrócić do szpitala.
Lekarz wojewódzki: Dziecku groziła śmierć
Takie zachowanie szokuje lekarza wojewódzkiego, który sprawuje pieczę nad prawidłowym funkcjonowaniem szpitali w regionie. – Jeżeli dyspozytor czy lekarz widzi dziecko, które nie ukończyło pierwszego roku życia, to bezwzględnie musi być ono hospitalizowane i poddane diagnostyce. Każde niepokojące objawy zgłaszane przez rodziców wymagają diagnostyki i konsultacji na terenie szpitala – mówi Jerzy Karpiński, lekarz wojewódzki.
I dodaje, że życiu Małego Szymona groziło "potężne niebezpieczeństwo dla życia i zdrowia".
Doktor Henryka Bona broni się i mówi w rozmowie z TVN24, że nie przyjęła Szymona, bo nie chciała go narażać. W tym momencie – argumentuje – na oddziale "były infekcyjne sprawy, rotawirusy" i nie było "możliwości izolacji dziecka".
Lekarz przez telefon postawił prawidłową diagnozę
Gdy stan dziecka pogarszał się, jego matka zadzwoniła do znajomego lekarza z Wejherowa. Przez telefon opowiedziała o objawach. Doktor natychmiast – nie widząc dziecka - postawił prawidłową diagnozę.
Matka Szymona wróciła do prywatnej kliniki i poprosiła lekarza o skierowanie do szpitala. I tu - jak twierdzi kobieta - lekarka powiedziała "nie" . – Próbowała nam wmówić, że to może nie są wymioty, że to może jest ulewanie zwykłe, że być może jesteśmy troszeczkę przewrażliwieni – opowiada matka.
Dyrekcja kliniki już wezwała matkę Szymona na rozmowę, by wyjaśnić sprawę.
Apel do rodziców, by się nie poddawali
Szymon trafił wreszcie na stół operacyjny w szpitalu w Wejherowie. Cierpiał na pylorostenozę. To choroba, na którą zapadają głównie chłopcy. Ujawnia się w pierwszym miesiącu życia i charakteryzuje ją spadek wagi oraz odwodnienie.
Na szczęście dziecko uszło z życiem i czuje się dobrze. A pani Lucyna apeluje: - Jeżeli matka czuje, że coś jest nie tak, to żeby tego nie zostawiała. Nawet, jeżeli pięciu lekarzy pod rząd codziennie jej mówi, że wszystko jest "okej".
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24