Dziadek, który wyrzucił półtoraroczną wnuczkę przez okno tłumaczył, że "tylko ją sadzał na parapecie", a cała sprawa to... zemsta sąsiadów. Śledczy nie mieli wątpliwości, że mężczyzna naraził dziecko na niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia.
Dziewczynce na szczęście nic się nie stało, bo mieszkanie znajduje się na parterze. Jest ona pod opieką swojej 18-letniej matki, która podczas zdarzenia była na zakupach.
Prokuratura w Słupsku (Pomorskie) wnioskowała także o tymczasowe aresztowanie podejrzanego, jednak sąd nie przychylił się do tego wniosku. - Sąd uznał, że nie zachodzi obawa matactwa i dla dalszego toku postępowania wystarczy dozór policji dwa razy w tygodniu.
Nie wykluczamy złożenia zażalenia na to postanowienie – powiedziała prokurator Maria Pawłyna.
Zarzut w tej samej sprawie usłyszała także 45-letnia babcia dziewczynki. Jednak wobec kobiety nie zastosowano żadnych środków zapobiegawczych, gdyż jej rola w całym zdarzeniu była mniejsza. Kobieta opiekowała się dzieckiem w stanie nietrzeźwości.
Dziecko upadło na trawnik
Do zdarzenia doszło w minioną niedzielę w jednej z podsłupskich miejscowości. Pijani małżonkowie – każde z nich miało prawie 2,5 promila alkoholu w wydychanym powietrzu – opiekowali się 1,5-roczną dziewczynką. W pewnym momencie dziadek podszedł z dziewczynką do okna i wyrzucił dziecko na zewnątrz.
Na szczęście dziewczynce nic się nie stało. Dziecko spadło z niedużej wysokości, na trawnik.
Dziadek nie przyznaje się do winy
Mężczyzna nie przyznał się w czasie przesłuchania do wyrzucenia wnuczki. Wyjaśniał, że do upadku dziecka doszło w trakcie sadzania go na parapecie. Jego zdaniem wersja o wyrzuceniu to zemsta sąsiadów, którzy wezwali policję.
Za narażenie na niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia człowieka w przypadku osób zobowiązanych do opieki nad nim grozi do 5 lat więzienia.
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24