Przewoźnicy autobusowi od przynajmniej ośmiu lat wysyłali dziesiątki pism z prośbą o zmianę przepisów, które umożliwiałyby badanie kierowców ruszających w trasy. Dopiero po tragicznym wypadku w Warszawie premier podjął działania w tej sprawie.
25 czerwca w Warszawie doszło do tragicznego wypadku. Kierowca autobusu miejskiego linii 186 stracił panowanie nad pojazdem, który najpierw uderzył w bariery estakady, by po chwili zsunąć się z wiaduktu mostu Grota-Roweckiego na przebiegającą poniżej drogę szybkiego ruchu. W wypadku zginęła jedna osoba, 22 zostały ranne. Kierowca został aresztowany po tym, jak w jego krwi stwierdzono ślady amfetaminy.
Do kolejnego wypadku miejskiego autobusu doszło we wtorek na warszawskich Bielanach. Pojazd zawadził o trzy samochody stojące na ulicy. W zdarzeniu poszkodowana została jedna osoba. Jak tego samego dnia podała Komenda Stołeczna Policji, badanie alkomatem wykazało, że kierowca był trzeźwy, ale tester narkotykowy miał wskazać na obecność substancji psychotropowych w jego organizmie. W środę po południu podobną informację w komunikacie przekazała prokuratura: "Opinia z zakresu badań toksykologicznych potwierdziła obecność substancji psychotropowej pochodnej mefedronu - wpisanej do ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii, w stężeniu wskazującym, że kierowca prowadził autobus po użyciu narkotyków, czym wyczerpał również znamiona art. 87 par. 1 Kodeksu wykroczeń". Dodała też, że czeka na pełne wynik badań toksykologicznych zebranych dowodów.
Po tych zdarzeniach Zarząd Transportu Miejskiego w Warszawie ogłosił, że wstrzymuje obsługę linii autobusowych przez firmę Arriva, której kierowcy spowodowali oba te wypadki.
Premier poucza prezydenta
Na te zdarzenia zareagował m.in. premier Mateusz Morawiecki. "W różnych miejscach zdarzają się błędy. Sztuką rządzenia jest umiejętność wyciągania wniosków. Panie Trzaskowski, jakie zabezpieczenia i kontrole, co zrobiliście, żeby zapobiec wypadkom? Czy niemiecka Arriva wprowadziła plan naprawczy? Chodzi o to, żeby odpowiadać na takie pytania" - napisał na we wtorek na Twitterze szef rządu, zwracając się do prezydenta Warszawy i kandydata na prezydenta RP Rafała Trzaskowskiego.
Wiedzieli, nic nie zrobili
Tymczasem z dokumentów, do których dotarł portal tvn24.pl, wynika, że rząd od dawna ma świadomość, iż możliwość przesiewowego badania kierowców przez przewoźników jest praktycznie niemożliwa w obecnym stanie prawnym bez naginania przepisów. Izba Gospodarcza Komunikacji Miejskiej, która zrzesza ponad stu operatorów komunikacji miejskiej z całego kraju, wysyłała pierwsze pisma w sprawie zmiany obowiązujących przepisów jeszcze w 2012 roku, a ich adresatem był ówczesny minister zdrowia Bartosz Arłukowicz.
Czego domagają się firmy prowadzące przewozy autobusowe? - Chodzi o zmianę artykułu 17 ustawy o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi. W jego obecnym brzmieniu przewoźnik nie może dokonywać badań przesiewowych kierowców wyjeżdżających na trasy. Możemy jedynie, jeżeli zachodzi uzasadnione podejrzenie, że pracownik stawił się do pracy w stanie po użyciu alkoholu, wezwać policję, która jest uprawniona do badania trzeźwości. Jak pan sobie wyobraża badanie przez policję setki kierowców wyjeżdżających z zajezdni o 4 rano każdego dnia? - pytała Dorota Kacprzyk, prezes IGKM.
Za czasów Platformy Obywatelskiej przewoźnikom nic nie udało się wskórać. Dlatego firmy zrzeszone w IGKM na przełomie 2015 i 2016 roku razem z Krajowym Biurem do spraw Przeciwdziałania Narkomanii wypracowały wzór oświadczenia, które miałby przed przyjęciem do pracy podpisywać każdy kierowca. Zgadzał się w nim na badanie na obecność narkotyków lub alkoholu przez dyspozytora lub nadzorcę ruchu. Ale było to rozwiązanie niedoskonałe. A właściwie swego rodzaju obchodzenie prawa.
- Wolę zostać pozwany przez pracownika za ograniczanie jego praw obywatelskich, niż narazić życie pasażerów - mówi prezes jednego z przewoźników na południu Polski.
Złe prawo, więc zwolniony wraca do pracy
I do takich procesów dochodziło. Warszawskie Miejskie Zakłady Autobusowe przegrały już kilka spraw, gdy dyspozytor podjął decyzję o niedopuszczeniu do pracy kierowcy, który odmówił badania, i rozwiązaniu umowy z taką osobą. A sąd pracy orzekł, że pracodawca nie miał prawa wymagać badań i przywrócił kierowcę do pracy.
W niektórych firmach związki zawodowe wzywały kontrolerów Państwowej Inspekcji Pracy, gdy przełożeni próbowali badać wyrywkowo trzeźwość kierowców. I inspektorzy przyznawali im rację, że takie badania są nielegalne.
Ale nawet to niedoskonałe rozwiązanie w postaci wymuszania na kierowcach podpisywania oświadczeń straciło rację bytu latem ubiegłego roku. 27 czerwca 2019 r. Urząd Ochrony Danych Osobowych stwierdził, że w obliczu obecnie panujących przepisów "brzmienie ustawy o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi wyklucza (...) wyrywkowe czy prewencyjne badania pracowników alkomatem".
Równolegle UODO napisał w swoim stanowisku, że będzie się przyglądał zmianom przepisów, które mogłyby umożliwić kontrolowanie kierowców. Sęk w tym, że do nich nie doszło.
Przewoźnicy postanawiają działać
IGKM natychmiast po wydaniu opinii przez Urząd Ochrony Danych Osobowych zaapelowała o zmianę art. 17 ustawy o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi - uniemożliwiającej pracodawcom badania kierowców - do Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej, Ministerstwa Infrastruktury i Ministerstwa Zdrowia. Przewoźnicy przesłali nawet do resortu cyfryzacji za pośrednictwem współpracującej kancelarii prawnej propozycję zmiany w ustawie.
MRPiPS odesłało apel do resortów infrastruktury i zdrowia. MI w ogóle nie odpisało na prośbę przewoźników. Z kolei Ministerstwo Cyfryzacji przesłało projekt nowelizacji do MZ. Resort zdrowia odpisał 14 sierpnia 2019 roku. Justyna Mieszalska, dyrektor Departamentu Zdrowia Publicznego i Rodziny napisała, że ministerstwo nie planuje żadnych zmian, bo stosuje się do wykładni Urzędu Ochrony Danych Osobowych, według której pracodawca nie ma prawa samodzielnie testować trzeźwości pracownika.
W grudniu przewoźnicy znowu poprosili o pomoc ministerstwa. 14 stycznia 2020 roku wiceminister Stanisław Szwed z Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej zapewniał IGKM, że problem jest złożony i trzeba wyważyć interesy pracowników oraz pracodawców, ale "w resorcie zostały podjęte prace analityczne nad przedmiotową polityką".
Kolejarze też nic nie wskórali
15 maja do walki o zmianę przepisu, który blokuje testowanie kierowców, przyłączyli się kolejarze. Pismo do wiceministra infrastruktury Andrzeja Bittela wysłały władze fundacji Pro Kolej oraz Izba Gospodarcza Transportu Lądowego. Postulat ten sam: zmiana feralnego artykułu 17. Wiceminister Bittel nie odpowiedział. W jego imieniu 3 czerwca kolejarzom odpisał prezes Urzędu Transportu Kolejowego Ignacy Góra. Poinformował, że dostrzega problem, dwukrotnie zwracał się do ministra z prośbą o zmianę przepisów, a teraz zwróci się ponownie.
25 czerwca doszło do wypadku w Warszawie. IGKM przy tej okazji znowu napisała do rządzących. Tym razem pismo zaadresowano do samego premiera Mateusza Morawieckiego. Szef rządu nie odpowiedział. Ale w jego imieniu minister Michał Dworczyk poprosił minister rodziny, pracy i polityki społecznej Marlenę Maląg o jej stanowisko w sprawie zmiany przepisów. Pismo do wiadomości dostali też minister zdrowia i minister infrastruktury.
- Chyba coś się zaczęło w końcu dziać. Przed chwilą dzwoniła do nas Anita Gwarek, dyrektor departamentu prawa pracy od minister Maląg - powiedziała w środę w rozmowie z tvn24.pl Dorota Kacprzyk, prezes Izby Gospodarczej Komunikacji Miejskiej.
Źródło: tvn24.pl