Sporządzona przez olsztyńskich prokuratorów analiza śledztwa w sprawie Olewnika nie pozostawia złudzeń - nieprawidłowości było tyle, że najprawdopodobniej nie były przypadkowe. - Być może tak źle prowadzonego śledztwa jeszcze w Polsce nie było - pisze "Gazeta Wyborcza", która ujawnia ustalenia prokuratorów.
Zgromadzony materiał pozwala na postawienie tezy, że zaniedbania w sprawie Olewnika mogły mieć cechy działania celowego i wręcz zamierzonego - czytamy w analizie. Według prokuratorów, ma o tym świadczyć fakt ujawnienia niektórych dowodów dopiero po czterech latach od ich zgromadzenia czy podejmowania wątków drugo- i trzeciorzędnych w czasie, gdy śledztwo zbliżało się do momentu kulminacyjnego.
Lista błędów i zaniedbań
Dalej prokuratorzy wyliczali: ewidentne fabrykowanie dowodów oraz sporządzanie notatek służbowych, które nie miały uzasadnienia w materiale dowodowym (choćby o tym, że Olewnik przebywał na terenie Austrii). Śledczy mieli też koncentrować się na tym, żeby udowodnić związek rodziny z rzekomym samouprowadzeniem. To nie jedyne zaniedbania. Zdaniem autorów analizy, prowadzący sprawę z niewytłumaczalnych powodów nie wykorzystali danych osobowych otrzymanych od operatorów telefonów komórkowych, co mogło pomóc w ustaleniu sprawców. Także przesłuchania prokuratorzy prowadzili w nieprawidłowy sposób - zamiast dokonać przesłuchań w kolejności: rodzina, sąsiedzi, świadkowie, prowadzili przesłuchania w sposób chaotyczny. Z zadawanych przez nich pytań wynika, że nie mieli nawet określonej tezy, którą chcieli sprawdzić
Według ustaleń prokuratorów, nie ma też żadnych notatek świadczących o tym, że policja próbowała rozpoznać środowisko przestępcze w Drobinie, rodzinnej miejscowości Olewników. A ta rodzina była już wcześniej okradana. To jeszcze nie koniec zaniedbań! "Gazeta" podaje, że policjanci nie sprawdzili zebranych odcisków palców w policyjnej bazie danych AFIS (Automatyczny System Identyfikacji Daktyloskopijnej). Nie stworzyli też portretu psychologicznego pokrzywdzonego - co z kolei ma znaczenie dla stworzenia profilu psychologicznego sprawców.
17 miesięcy - tyle potrzebowali policjanci, żeby uzyskać odczyty połączeń telefonu stacjonarnego, na który po porwaniu zadzwonili jego sprawcy. Policja nie poinstruowała też rodziny, jak ma rozmawiać z porywaczami, co ma robić z korespondencją od nich i jak rejestrować rozmowy telefoniczne. Musiało to spowodować bezpowrotną utratę materiału dowodowego.
Będą zarzuty?
Autorzy analizy wyliczają dalej: niedopuszczalne było zaniedbanie monitorowania telefonu sprawców przy przekazaniu okupu. Policja nie zabezpieczyła też zapisów monitoringu na stacji benzynowej, na której znaleziono telefon komórkowy używany przez sprawców porwania.
Dokument kończy się druzgocącą konkluzją. Śledztwo prowadzone było w sposób, który powinien skutkować postawieniem zarzutów: prokuratorowi Leszkowi W, nadkomisarzowi Remigiuszowi M. oraz aspirantom Henrykowi S. i Maciejowi L.
Dlaczego zatem do tego nie doszło? Problem w tym, że analizy dokonali prokuratorzy na polecenie Janusza Kaczmarka w czasie, kiedy ten został zdymisjonowany z rządu.
Jak podkreśla Radio Zet, które pierwsze opublikowało część analizy nie wiadomo, jakie są dalsze losy 150-stronicowej analizy. Przypomina też, że obecny minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski mówi o tym, że powinna powstać biała księga błędów i zaniedbań.
Źródło: Radio Zet
Źródło zdjęcia głównego: TVN24.pl