- To nie jest polityczna demonstracja - mówi Ludwik Dorn o swoim odejściu z Rady Bezpieczeństwa narodowego. Jednocześnie przyznaje, że zdecydował się na to po wypowiedziach prezydenta Lecha Kaczyńskiego na swój temat.
O rezygnacji Dorna poinformowała w środę rzeczniczka Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Prezydent rezygnację przyjął.
- Pan prezydent w ciągu ostatnich dwóch miesięcy dwukrotnie wypowiadał się publicznie na mój temat. Nie chcę przywoływać tych wypowiedzi i do nich się odnosić, ale przemyślałem je i z faktów politycznych stworzonych tymi wypowiedziami wyciągnąłem konsekwencję polityczną, jaką była rezygnacja - powiedział Dorn w czwartek w rozmowie z dziennikarzem radia RMF FM. Jak dodał, list z rezygnacją wysłał do prezydenta pod koniec stycznia. Jednocześnie zaakcentował, że nie czuje się wypowiedziami prezydenta urażony, bo "w polityce się nie uraża".
Członek partii, choć zawieszony
Dorn zauważył, że między nim a prezydentem istnieje "jakaś relacja", bo Lech Kaczyński jest honorowym prezesem PiS, a on wprawdzie zawieszonym, ale jednak członkiem tej partii. - Więc też jakaś relacja tutaj istnieje. Aczkolwiek w sposób oczywisty mniejsza i bardziej zdystansowana niż jakiś czas temu - stwierdził poseł PiS.
Pytany o ocenę efektywności obecnej działalności Prawa i Sprawiedliwości były wiceprezes tej partii odparł, że na taką ocenę ocenę jest zbyt wcześnie, a on sam nie zamierza takich ocen wygłaszać. - Z tego względu, że albo rację ma pan prezes Kaczyński ze swoimi współpracownikami, a mają oni inny punkt widzenia niż ja, albo rację mam ja - stwierdził.
Ludwik Dorn dodał, że dla niego samego nie jest jasny obecny status w Prawie i Sprawiedliwości. Dla ilustracji posłużył się przypomnieniem „Kroniki wypadków miłosnych” Tadeusz Konwickiego, gdzie jedną z postaci jest dziadek, który leży na piecu i od czasu do czasu pyta: Dlaczego nikt mnie o niczym nie informuje? - Otóż w Prawie i Sprawiedliwości ja jestem takim schorowanym dziadkiem leżącym na piecu, który od czasu do czasu się skarży dlaczego mnie nikt nie informuje? - stwierdził były wiceprezes tej partii.
Pielęgniarki zagłuszać należało Zdaniem Ludwika Dorna - ówczesnego ministra spraw wewnętrznych - w czasie okupacji pokoju w Kancelarii Premiera latem zeszłego roku telefony pielęgniarek powinny być zagłuszane. - Byłoby skandalem, gdyby panie pielęgniarki nie były zagłuszane przez Biuro Ochrony Rządu, ponieważ ustawa o Biurze Ochrony Rządu nakłada na BOR ochronę osób i ochronę obiektów - stwierdził polityk.
Jak uzasadniał, ponieważ w siedzibie premiera - "władzy naczelnej Rzeczypospolitej" - pojawiły się osoby obce, należało uciąć ich sposób komunikowania się z demonstracją na zewnątrz. - Nie patrzę na to, że to są kobiety, które słabo zarabiają, BOR ma obowiązek: z ustawy widzieć tam intruza - uznał były minister nadzorujący tę instytucję.
Saba ma się dobrze
Na koniec rozmowy padło pytanie o najsłynniejszego psa IV RP - należącą do Ludwika Dorna sukę Sabę. - Dziękuję, ma się dobrze, prosi, by przekazać opinii publicznej, że marzy o tym, by z suki publicznej stać się z powrotem suką prywatną i to jest jej najgorętsze życzenie - odparł były wicemarszałek Sejmu.
Źródło: RMF FM, PAP
Źródło zdjęcia głównego: RMF FM