Kosztował osiem milionów złotych. Potrafi ratować życie i oszczędzić bólu. Co z tego, skoro od pół roku supernowoczesny robot chirurgiczny da Vinci pracuje tylko wtedy, gdy dopłacą sponsorzy. Zakupiło go ministerstwo nauki, a resort zdrowia nie płaci za operacje.
Trudno uwierzyć, że Antoni Krynicki kilka dni temu przeszedł poważną operację usunięcia raka prostaty. - Spodziewałem się, że tydzień to poleżę jak rozłożony truposzczak! A chodzę normalnie, nie odczuwam żadnych ukłuć, niczego. Wstałem po jednym dniu – nie kryje radości.
Dwie godziny i kilka maleńkich otworów
Pan Antoni ma powody do zadowolenia. Jego operację lekarze przeprowadzili za pomocą robota chirurgicznego da Vinci. Wystarczyły dwie godziny i kilka maleńkich otworów w ciele, aby pozbyć się nowotworu. Blizny też są niewielkie.
Niestety, na taką operację trzeba czekać. Adam Szechiński czeka już kilka miesięcy. - Mam nowotwór i należy go operacyjnie usunąć. Miałem przejścia z sercem, wiele lat temu, a związku z tym operacja inwazyjna nie jest bezpieczna i może powodować komplikacje – wyjaśnia.
Za roboty nie płaci
Pan Adam czasu ma coraz mniej, a robot wart 8 milionów złotych od pół roku prawie bezużytecznie stoi we wrocławskim szpitalu. Został kupiony za państwowe pieniądze, ale państwo nie płaci za jego pracę. Nie płaci, bo nie ma procedur. - Jest międzynarodowa klasyfikacja, na której my się opieramy, a dziwnie w wersji polskiej został pominięty punkt 17. A ten punkt to są procedury robotowe. I u nas jest punkt 16. i dopiero 18. - 17. nie ma. I ministerstwo się na to powołuje – wyjaśnia prof. Wojciech Witkiewicz, dyrektor Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego we Wrocławiu.
Klasyfikacja procedur medycznych ministerstwa zdrowia określa, za jakie zabiegi płaci państwo. Za roboty nie płaci. Dyrektor szpitala robi co może, aby robot mógł pracować i pomagać pacjentom. Oznacza to jednak, że zamiast na sali operacyjnej, więcej czasu spędza w gabinecie, pisząc pisma z prośbą o pieniądze.
Obudziłem się i nie czułem żadnego bólu. I myślę: kurczę, zrezygnowali, albo co? pacjent operowany robotem
Nadzieja w sponsorach
- Wszystkie, wszystkie operacje były dofinansowane przez sponsorów, bo przecież tych pieniędzy nie ma, a ja nie mogę doprowadzić do tego żeby szpital zbankrutował. W związku z tym zwracam się do sponsorów. Są zakłady pracy, które wpłacają na szpital darowizny – dodaje Witkiewicz.
Obowiązek leczenia ludzi - zamiast państwa - spełniają więc prywatni sponsorzy. Oni wiedzą, że korzyści z pracy robota są ogromne. - Przede wszystkim ból! Tu praktycznie przez jeden dzień, a później nie ma bólu – mówi Antoni Krynicki.
Robot zmniejsza nie tylko ból, ale i wydatki. Operacja z jego użyciem w ogólnym rozrachunku jest tańsza, niż ta tradycyjna. - Jak policzymy pełny koszt procedury - nie tylko samą operację, ale krótszy pobyt w szpitalu, mniej powikłań, szybszy powrót do aktywności zawodowej, mniej zużywanych leków, pieluchomajtek itd., okazuje się ze ta procedura globalnie jest tańsza – argumentuje dyrektor szpitala.
Mniejsze kraje mają roboty
Wrocławski da Vinci to jedyny taki robot w kraju. W Europie, często w krajach mniejszych niż Polska, roboty są powszechne. Belgia ma 23, Rumunia i Czechy po dziewięć. Rocznie wykonują tysiące operacji. Wszędzie, poza Polską, są finansowe z państwowych pieniędzy. We wrocławskim szpitalu nowoczesna technologia na sali operacyjnej działa tylko dzięki darowiznom.
We wtorek, dzięki pomocy sponsorów, zoperowany został cierpiący na nowotwór pan Józef Kiszczyszyn. Dzisiaj mógł już rozmawiać. - Obudziłem się i nie czułem żadnego bólu. I myślę: kurczę, zrezygnowali, albo co – przyznaje pacjent.
Antoni Krynicki, który dzięki robotowi niedługo wyjdzie ze szpitala, nie może się nadziwić: - Jeżeli się kupiło maszynę, to po to, żeby ją wykorzystać. I nieważne, czy ona kosztuje sto złotych czy sto milionów, musi zarabiać. A my jakoś się plątamy, gubimy w tych przepisach, zakamarkach. Jak zwykle.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24