- Nie było mnie tylko pięć minut. Dzieci spały, nie miały nic w rączkach, niemożliwe, żeby cokolwiek zrobiły! - mówi zrozpaczona matka dwójki dzieci, które zostały dzisiaj poparzone w pożarze samochodu w Skierniewicach. Chłopcy trafili do szpitala. Są w ciężkim stanie.
Chłopcy w wieku niecałych 3 i niecałych 4 lat zostali sami w zamkniętym samochodzie na kilka minut. Matka zostawiła ich w aucie, a sama poszła odebrać ze szkoły córkę. Kiedy wróciła, zobaczyła zadymiony wewnątrz samochód. Zapaliła się tylna kanapa, na której w fotelikach siedzieli chłopcy. Nie wiadomo na razie, co było przyczyną pożaru.
"Zostawiłam je tylko na pięć minut"
- Pojechałam po dziecko do szkoły. Zostawiłam chłopców w samochodzie, bo byli bardzo śpiący, jesteśmy w trakcie przeprowadzki. Zamknęłam samochód, nie było mnie pięć minut. Wyszłam tylko po córkę, ona nawet butów nie zmieniała, żeby szybciej do samochodu dojść - opowiadała zrozpaczona matka. - Doszłam do samochodu. Był cały zadymiony, nie widziałam dzieci. Otworzyłam bagażnik, żeby dym wyleciał. Przeszłam z drugiej strony, chciałam wyciągnąć młodszego synka. Siedział nieprzytomny w foteliku - mówiła zapłakana kobieta w szpitalu.
Jak przekonywała, dzieci nie miały nic w rączkach, niemożliwe więc, żeby cokolwiek zrobiły. - One spały. Bartuś próbował się ratować, bo znalazłam go na podłodze - powiedziała.
Mają poparzone płuca
- Byłem w szoku - opowiada nauczyciel, który jako pierwszy udzielił chłopcom pomocy. - Jeden chłopczyk był nieprzytomny, nie oddychał, nie czułem tętna. Rozpocząłem resuscytację. Na szczęście oddech wrócił - powiedział.
Lekarze twierdzą, że dzieci mają oparzenia twarzy, dłoni i górnych dróg oddechowych. Są zaintubowane. Były też podtrute tlenkiem węgla, ale niebezpieczeństwo związane z tym zatruciem już minęło. Najpoważniejszą sprawą są oparzone płuca. Leczenie najprawdopodobniej potrwa miesiące.
Chłopcy przebywają na oddziale intensywnej terapii, są zaintubowani, podłączeni do respiratorów. Podawane są im leki uspokajające i przeciwbólowe.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: Fakty TVN/PAP