Dziś będzie krótko, bo choć temat długi , to straszny. Jak przeczytałem, że do Sejmu trafił obywatelski projekt ustawy, która za stosowanie metody In Vitro (łac.: „w szkle”) przewiduje trzy lata więzienia, to mnie zmroziło.
Nie mam jeszcze dzieci, ale w najbliższej przyszłości mieć chciałbym. A gdyby się – odpukać – okazało, że się nie da? Gdyby zawiodły wszystkie inne metody i zostało tylko In Vitro? Tak, wiem - obrońcy powiedzą, że zawsze pozostaje adopcja. A to niech obrońcy udadzą się do kliniki leczenia niepłodności i tam zajrzą w oczy przyszłym (jak Bóg da) rodzicom nerwowo patrzącym w oczy lekarzom, którzy właśnie obwieszczają, że kolejna próba się nie powiodła i właściwie zostaje tylko In Vitro. Bo oczywiście łatwo jest moralizatorskim tonem pouczać innych, gdy dookoła gromadka własnych potomków.
Być może jednak problem zniknie, bo – jeżeli obywatelski projekt przejdzie - za dochowanie się potomka z probówki, będzie się szło do więzienia. I już. Po kłopocie. Co to w ogóle za obywatele, którzy odmawiają innym obywatelom prawa do spełnienia największego marzenia pary ludzi? Marzenia o dziecku?
Jak tak dalej pójdzie, dojdziemy do kompletnej paranoi – poza podziemiem aborcyjnym, gdzie życia się pozbawia, dorobimy się jeszcze podziemia In Vitro, gdzie życie się daje. A obie te czynności będą zagrożone więzieniem. Może więc lepiej wspomniany obywatelski projekt wsadzić sobie in vitrum (łac.: „w szkło”) jako przykład wyjątkowego absurdu. Albo jeszcze lepiej - in rectum. I po kłopocie.