We wrześniu do Afganistanu dotrą trzy izraelskie samoloty rozpoznawcze Orbiter, zaś na testy nowy polski wóz opancerzony Tur - donosi "Dziennik".
Orbitery to bezszelestne samoloty rozpoznawcze, które potrafią latać w górach. Mogą prowadzić misje szpiegowskie w dzień i w nocy. Mają głowicę optyczną, która filmuje budynki, samochody czy ludzi, wyposażoną w zoom, dzięki czemu można nawet zobaczyć, jaki pistolet żołnierz trzyma w kaburze. Operator sterujący samolotem z ziemi na lekkim, przenośnym monitorze w czasie rzeczywistym obserwuje wszystko w promieniu 15 km. Obraz jest w całości nagrywany.
- To tak, jakby żołnierz miał trzecie oko, zawieszone w powietrzu. Takie samoloty poprawiają bezpieczeństwo kontyngentu i pomagają planować misje. Już od dawna wojsko powinno mieć bezzałogowce, zwłaszcza w tak niebezpiecznych miejscach, jak Afganistan - mówi płk rez. Bogdan Kołtuński, były dowódca 1. Pułku Specjalnego Komandosów w Lublińcu.
Lot bezzałogowca można zaprogramować, a jeśli coś szczególnie zwróci uwagę żołnierzy - natychmiast zmienić trasę. Po skończonej misji wystarczy wymienić baterię i Orbiter znów jest gotowy do lotu. Samolocik rozkłada się w ciągu 10 minut, a po misji chowa się go do... plecaka. W powietrze wystrzeliwuje się z małej wyrzutni, zrzuca za pomocą bungee albo wyrzuca z ręki. Maszyna miękko ląduje dzięki spadochronowi - wyjaśnia gazeta.
Do tej pory taki sprzęt, produkowany przez izraelską firmę Aeronautic Defence Systems, mieli tylko komandosi GROM. Teraz trzy samoloty dostaną nasi żołnierze w Afganistanie. Jeden samolot ma dotrzeć do Iraku, dwa zostaną w kraju, do celów szkoleniowych.
Na testy do Afganistanu, we wrześniu bądź październiku, zostanie także wysłany nowy polski pojazd patrolowy Tur. Producent - AMZ Kutno - nie informuje oficjalnie o terminach. - Mogę ylko powiedzieć, że Tura będzie testować drugi lub trzeci kontyngent w Afganistanie - mówi "Dziennikowi" Jarosław Stachowski, wiceprezes AMZ Kutno. Tur to wóz patrolowy. Największy jego atut: opancerzenie. Jak zapewnia producent, pojazd jest odporny na przestrzelenie pociskiem o kalibrze 7,62 mm. Żołnierze siedzą w specjalnie skonstruowanym przedziale, niczym w kapsule. - Wóz ma także wytrzymać wybuch sześciokilogramowej miny, i to najbardziej niebezpieczny, gdy ładunek jest umieszczony centralnie pod nim - informuje Stachowski.
Odłamki bomby, która eksploduje pod kołem, rozpryskują się na boki. Zaś odłamki ładunku umieszczonego centralnie - idą do góry, zagrażając siedzącym w pojeździe żołnierzom. Tur ma nie tylko specjalną podwójną podłogę, która przed tym chroni, ale też spód z tzw. deflektorem, czyli osłoną w kształcie litery V, która rozprasza na boki falę wybuchową. To pierwszy taki wóz w polskiej armii.
Pojazd jest teraz testowany w kraju. - Przeszedł jazdy w trudnym terenie, rajdy po grząskim podłożu, próby ostrzeliwania, pierwsze testy wybuchowe - wylicza Stachowski. Jeśli kolejne się powiodą, prawdopodobnie większa liczba wozów trafi do Afganistanu. Zastąpią wypożyczane od Amerykanów hummery o niższym poziomie opancerzenia. Pod paroma względami Tur jest lepszy od amerykańskich maszyn. - Od początku konstruowano go pod kątem zabezpieczenia żołnierzy, zaś hummery trzeba dopancerzać. Tyle że to dodatkowe kilogramy, a amerykański wóz już jest na granicy nośności - mówi Grzegorz Hołdanowicz, redaktor naczelny miesięcznika "Raport". W dodatku Tur jest tańszy w eksploatacji – pali 20 – 25 litrów na 100 km, zaś hummer aż 30 – 40 litrów.
Źródło: Dziennik