Sweterek ze źle naszytą łatą, buty którym leciutko odkleja się podeszwa a czasem może i krzesełko Swarzędza z lekko obtłuczoną nóżką. A ludzie i tak się zabijali. O co? O odrzuty z eksportu – ostatnio znów bardzo w cenie na rynku.
Z dzieciństwa pamiętam taką kategorię rynkową: „odrzut z eksportu”. Kto nie pamięta lub nie poznał – już tłumaczę: to wyroby, które miały trafić na eksport, ale ze względu na wady i usterki lądowały w krajowych sklepach. Ludzie i tak się zabijali, bo jak dawniej coś szło na eksport, to znaczy, że było ekstra. Do dziś na niektórych tradycyjnych piwach mamy napis „Export”. To właśnie pamiątka z tamtych czasów. Ale do rzeczy.
Dziś prującym się sweterkiem nikt by się nie zainteresował, ale w polityce nie taki kit można wcisnąć. Polskie partie przygotowują ofertę eksportową, która w wyborach do europarlamentu ma trafić na unijny rynek. Marian Krzaklewski na przykład – produkt z reklamowany hasłem „czy mnie jeszcze pamiętasz”. Pamiętasz, drogi wyborco? To ten związkowiec, następca Wałęsy w Solidarności, ojciec sukcesu i twórca klęski AWS w jednej osobie. Wraca. Ma wrócić. W bliskim dawnym ideom PiS? Ależ skąd. W Platformie. Były związkowiec? W partii określanej jako liberalna? A jak. A co. Oferują przecież eksportowe miejsce na kuszącej liście podkarpackiej, w mateczniku PiS. Gra na której obie strony wyłącznie mogą zyskać. No ale po tym, jak w PO pojawił się Stefan Niesiołowski, to już wszystko jest możliwe. Nawet to, że w ławach jednej partii w Strasburgu spotka się Danuta Huebner i Marian Krzaklewski.
A jak nie pójdzie na eksport? Wróci na polityczny rynek wewnętrzny. Może ma jakieś wady, ale – cytując klasyka - ciemny lud i tak to kupi.