Trwa poszukiwanie sądu, który podjąłby się osądzenia Marka Dochnala, jego współpracownika Krzysztofa Popendy i byłego posła SLD Andrzeja Pęczaka. Tymczasem warszawski sąd rejonowy robi wszystko, aby sprawa była rozpatrywana z dala od stolicy. Pod różnymi pretekstami przesyła ją do innych sądów. Ale ta wraca niczym bumerang - pisze "Dziennik".
To właśnie w aktach Dochnala są słynne zeznania lobbysty dotyczące szwajcarskich kont polityków SLD i sponsorowania Aleksandra Kwaśniewskiego przez dwóch polonijnych biznesmenów. .
30 stycznia tego roku Sąd Rejonowy dla Warszawy-Śródmieścia dostał akta od katowickiej prokuratury, ale do dziś nie wyznaczono terminu pierwszej rozprawy. Dlaczego? Bo sędziowie warszawskiego sądu czują się przepracowani i... niekompetentni. Dokumenty wędrują więc między sądami w Warszawie, Zgierzu i Pabianicach. I nadal nie wiadomo, kto osądzi Dochnala, mimo że tzw. sprawy aresztowe mają pierwszeństwo. Dochnal siedzi w areszcie od września 2004 roku, gdy został zatrzymany przez ABW na lotnisku w podkrakowskich Balicach.
28 lutego sędzia Kamila Napiórkowska-Piłat wydała postanowienie o przekazaniu akt do Sądu Apelacyjnego w Warszawie ze względu "na jej szczególną wagę i zawiłość". "Dla rozpoznania sprawy konieczne będzie przesłuchanie świadków o znaczącym statusie społecznym, pełniącym w przeszłości najwyższe funkcje państwowe, w tym byłego premiera i ministrów" - argumentowała.
Do przesłuchania jest 84 świadków, m.in. Leszek Miller, byli ministrowie: Zbigniew Kaniewski, Andrzej Szarawarski, Mariusz Łapiński, Sławomir Cytrycki, Piotr Czyżewski, Jerzy Jaskiernia, Ireneusz Sitarski, były wiceszef ABW Paweł Pruszyński, były rzecznik prezydenta Kwaśniewskiego Antoni Styrczula. "Sprawa niniejsza zasadniczo odbiega stopniem swej złożoności faktycznej i prawnej od spraw przeciętnie rozpoznawanych przez sądy rejonowe" - stwierdziła sędzia Kamila Napiórkowska-Piłat. Proponowała, aby proces odbył się przed warszawskim sądem okręgowym. Sąd Apelacyjny okazał się jednak nieczuły na te argumenty i przekazał sprawę z powrotem do warszawskiego sądu rejonowego.
W tej sytuacji sąd rejonowy znalazł inne wyjście z trudnej sytuacji i 30 kwietnia wpadł na pomysł wysłania niewygodnej sprawy do Zgierza. Dlaczego tam? Ponieważ warszawski sąd jest jednym z najbardziej obciążonych w kraju, "tymczasem w interesie wymiaru sprawiedliwości leży możliwie szybkie rozpoznawanie spraw (...) w rozsądnym terminie". Asesor Marcin Kowal napisał w postanowieniu, że jednym z miejsc popełniania przestępstw miał być Aleksandrów Łódzki.
"W tym stanie rzeczy właściwość Sądu Rejonowego w Zgierzu wydaje się bezporna" - stwierdził Marek Kowal. Asesor jednak pomylił miejscowości. To prawda, że w willi Andrzeja Pęczaka w podłódzkich Żabiczkach Dochnal spotkał się z ministrem Kaniewskim i omawiał szczegóły kilku prywatyzacji. Sęk w tym, że Żabiczki leżą koło Konstantynowa Łódzkiego, a nie Aleksandrowa Łódzkiego.
"Zgodnie z aktem oskarżenia miejscem popełnienia przestępstwa był też Londyn" - komentuje zgryźliwie mec. Piotr Kona, obrońca Andrzeja Pęczaka. "Ze względu na wagę sprawy wypadałoby jednak, aby rozpatrywał ją sąd okręgowy. Trudno mi rozstrzygać" - łódzki czy warszawski. Problem polega na tym, że nikt tej sprawy nie chce. Traktowana jest jak kukułcze jajo.
"Większość świadków jest z Warszawy, względy ekonomiki procesowej przemawiają za tym, aby proces odbył się w Warszawie" - mówi mec. Marek Gumowski, obrońca Krzysztofa Popendy. "Spotkanie w Żabiczkach to był mały epizod" - dodaje.
"Spotkanie inwestora z przedstawicielem władzy nie jest żadnym przestępstwem, a normalną praktyką" - komentuje mec. Natalia Ołowska-Zalewska, obrońca Marka Dochnala. Prokuratura prowadzi śledztwo w sprawie nieprawidłowości popełnionych przez łódzką prokuraturę i ABW. Dlatego przenoszenie tej sprawy do Łodzi jest sprzeczne z dobrem wymiaru sprawiedliwości.
Pewne jest jedno - sprawy w Żabiczkach osądzić nie można, bo w tej maleńkiej letniskowej miejscowości znanej z pięknych lasów nie ma sądu i pewnie nigdy nie będzie. 24 maja asesor Marek Kowal wydał więc postanowienie o „sprostowaniu oczywistej pomyłki pisarskiej”. Przyznał, że pomylił Konstantynów Łódzki z Aleksandrowem Łódzkim. W związku z czym przekazał sprawę... do Pabianic.
Akta sprawy liczą 109 tomów, w śledztwie przesłuchano 130 świadków. Były poseł, wojewoda łódzki i baron SLD Andrzej Pęczak oskarżony jest o przyjęcie 820 tys. zł łapówek; Marek Dochnal i Krzysztof Popenda - o ich wręczanie. Grozi im do 12 lat więzienia. Pęczak i Popenda odzyskali wolność w styczniu po wpłaceniu kaucji. Pęczak miał przyjąć m.in. szwajcarski złoty zegarek Franck Muller wartości 22 tys. franków szwajcarskich i przekazać go "innej osobie".
Podobny zegarek miał Aleksander Kwaśniewski - katowicka prokuratura wyjaśnia ten wątek w odrębnym śledztwie. Dochnal zeznał też, że był jednym z darczyńców fundacji "Porozumienie bez Barier" Jolanty Kwaśniewskiej. W sprawie fundacji również toczy się śledztwo. Po zeznaniach Dochnala dotyczących kont polityków lewicy w Coutts Banku prokuratura zwróciła się o pomoc prawną do władz szwajcarskich. Przesłuchano m.in. Petera Vogla, bankiera Dochnala, którego media ochrzciły mianem "kasjera lewicy".
Co zrobi pabianicki sąd ze sprawą Dochnala, Pęczaka i Popendy? Oficjalnie nie udało nam się uzyskać żadnej informacji. Nieoficjalnie wiadomo, że sędziowie z Pabianic już zastanawiają się, gdzie ją odesłać - donosi "Dziennik".
Źródło: "Dziennik", tvn24.pl