Ruszył proces fizyka spod Łodzi, który w 2016 roku groził wysadzeniem Parlamentu Europejskiego i śmiercią ówczesnemu szefowi tej instytucji Martinowi Schultzowi, a także Donaldowi Tuskowi, Grzegorzowi Schetynie, Ewie Kopacz i kilkunastu europosłom Platformy Obywatelskiej. Dziennikarz portalu tvn24.pl dotarł do aktu oskarżenia.
Strasburg. 13 września 2016 roku, godz. 18.18. Na centralę telefoniczną europarlamentu dzwoni mężczyzna, który chce rozmawiać z ówczesnym przewodniczącym PE Martinem Schulzem.
"Czy zrozumiał pan wiadomość?"
Rozmowa zostaje przekierowana do biura niemieckiego polityka, który jest znanym krytykiem rządu Prawa i Sprawiedliwości. Jego współpracownica, która podnosi słuchawkę, słyszy słowa adresowane do Schulza: - Musi pan przestać wtrącać się w sprawy Polski, suwerenne państwo, bo inaczej wszystko, co pozostanie po pana parlamencie, będzie jednym dużym kraterem. Czy zrozumiał pan wiadomość?
Groźba jest powtarzana kilkakrotnie. Współpracowniczka Schulza zawiadamia o incydencie służby bezpieczeństwa Parlamentu Europejskiego, które powiadamiają francuską policję w Strasburgu i kierują do Biura Informacyjnego Parlamentu Europejskiego w Warszawie prośbę o podjęcie działań.
23 września 2016 roku biuro PE składa zawiadomienie do Prokuratury Krajowej, która 30 września wszczyna śledztwo, które jest przekazane do Prokuratury Okręgowej w Łodzi i w 2020 roku kończy się skierowaniem aktu oskarżenia do Sądu Rejonowego w Pabianicach, gdzie w poniedziałek rano zaczęła się pierwsza rozprawa.
"Działał pod wpływem emocji"
Na podstawie aktu oskarżenia, do którego dotarliśmy, rekonstruujemy przebieg wydarzeń.
W toku śledztwa ustalono, że szefowi europarlamentu groził Michał S., który 13 września 2016 roku z mieszkania swojej mamy w Konstantynowie Łódzkim wykonał sześć połączeń.
Mężczyzna jest po czterdziestce, to kawaler, z wykształcenia fizyk, pracuje jako informatyk. Zostaje objęty dozorem policyjnym.
Prokuratura postawiła mu zarzuty na podstawie artykułu 224 paragraf 2 Kodeksu karnego dotyczącego wywierania wpływu na czynności urzędowe przez groźbę karalną w celu zmuszenia funkcjonariusza publicznego do przedsięwzięcia lub zaniechania prawnej czynności służbowej. Grozi za to do trzech lat więzienia.
Ewa S., matka mężczyzny zeznaje w prokuraturze, że "powodem wykonania połączenia do Parlamentu Europejskiego przez jej syna było silne wzburzenie wywołane danymi z programu informacyjnego na kanale TVP1 lub TVP2".
"Przesłuchany w charakterze podejrzanego Michał S. podał, że w chwili przeprowadzania rozmowy z pracownikiem sekretariatu przewodniczącego Parlamentu Europejskiego działał pod wpływem emocji, zaś jego zachowanie nakierowane było na osiągniecie konkretnego celu, tj. przestraszenie Martina Schulza, wywołanie u niego poczucia zagrożenia oraz wpłynięcia tym samym na zmianę prowadzonej wobec Polski polityki" – czytamy w akcie oskarżenia.
Podczas przeszukania w mieszkaniu Michała S. służby nie znajdują materiałów wybuchowych. W jego komputerze są za to - jak napisano w akcie oskarżenia - "wulgarne" maile "z groźbami" wysyłanymi do Prokuratury Okręgowej w Łodzi, redakcji tygodnika "Newsweek" i Platformy Obywatelskiej.
"Wszyscy zostaną zlikwidowani za zdradę Polski"
Jeden z maili został wysłany 21 stycznia 2016 roku na adres internetowy biura krajowego Platformy Obywatelskiej. Jak wynika z dokumentów śledztwa, Michał S. grozi w nim pozbawieniem życia Donaldowi Tuskowi, Ewie Kopacz i Grzegorzowi Schetynie oraz kilkunastu europosłom PO, jeśli zagłosują za rezolucją europarlamentu, wzywającą polski rząd do przestrzegania zapisanych w traktatach postanowień dotyczących praworządności i praw podstawowych.
Michał S. pisze w mailu, że w razie zagłosowania za rezolucją "wszyscy zostaną zlikwidowani za zdradę Polski na mocy wyroku podziemnego sądu Armii Krajowej. Począwszy od Tuska, Kopacz, Schetyny".
Jacek Kruk, pracownik biura Platformy, który otrzymał tę wiadomość, zeznał w prokuraturze, że 24 stycznia 2017 roku przyszedł od Michała S. kolejny mail z "obraźliwymi treściami". Przyznał jednak, że politycy PO nie byli poinformowani o groźbach, które dostali.
W rozmowie z nami Kruk, który już nie pracuje dla PO, zaznacza, że różnych gróźb było więcej, ale ten konkretny e-mail pamięta. - Nie przypominam sobie tylko, czy o sprawie została zawiadomiona policja. Trochę czasu już minęło - mówi Kruk.
Również nasz inny rozmówca zbliżony do biura krajowego PO przypomina sobie sprawę.
- Ktoś mi pokazał ten e-mail w 2016 roku. Potem w 2017 roku zapytała nas o te groźby policja z Łodzi (tamtejsza prokuratura prowadziła śledztwo przeciwko Michałowi S. - red.). Odpowiedzieliśmy, że w sprawie e-maila PO nie złożyła zawiadomienia – przyznaje nasz informator.
Pokrzywdzeni dowiadują się od nas
Z aktu oskarżenia wynika, że groźby dotyczyły: Janusza Lewandowskiego, Jarosława Wałęsy, Tadeusza Zwiefki, Barbary Kudryckiej, Danuty Huebner, Michała Boniego, Julii Pitery, Jacka Saryusza-Wolskiego, Agnieszki Kozłowskiej-Rajewicz, Adama Szejnfelda, Elżbiety Łukacijewskiej, Róży Thun, Bogdana Wenty, Jerzego Buzka, Jana Olbrychta, Marka Plury, Bogdana Zdrojewskiego, Danuty Jazłowieckiej oraz Dariusza Rosatiego.
Wszyscy ci politycy są w akcie oskarżenia wymienieni jako osoby pokrzywdzone. Z naszych informacji wynika jednak, że jedynym politykiem z grona osób pokrzywdzonych, który został jako świadek przesłuchany przez prokuraturę, był Martin Schulz.
Politycy Platformy, do których dzwonimy, o sprawie dowiadują się od nas.
- Zagadka. Nie wiedziałem, że było śledztwo w tej sprawie. Nikt nas nie zawiadomił – przyznaje europoseł Dariusz Rosati, któremu odczytujemy treść maila.
Również były szef Platformy Grzegorz Schetyna nie słyszał o śledztwie, ani o tym, że występuje w nim jako pokrzywdzony. - Nic nie słyszałem o sprawie - przyznaje.
Podobnie zaskoczony jest Paweł Graś, bliski współpracownik Donalda Tuska, który był wówczas przewodniczącym Rady Europejskiej i był chroniony podczas pobytów w Polsce przez Biuro Ochrony Rządu, a od 2018 roku przez Służbę Ochrony Państwa, która je zastąpiła.
- Kompletnie nic mi na ten temat nie wiadomo i nie sądzę, by szef coś o tym wiedział. Nic do nas nie dotarło – mówi tvn24.pl Graś.
Podpułkownik Bogusław Piórkowski, rzecznik Służby Ochrony Państwa, pytany przez nas, czy ta służba zwiększyła wówczas ochronę Tuska, odmawia nam odpowiedzi, tłumacząc, że nie może udzielić takich informacji, bo są one niejawne.
Prokuratura tłumaczy, że czekała na pomoc prawną
Rzecznik Prokuratury Okręgowej w Łodzi Krzysztof Kopania podkreśla w rozmowie z nami, że przesłuchany był Martin Schulz, ale w przypadku polityków PO można mówić wyłącznie o usiłowaniu, bo mail z groźbami nie dotarł bezpośrednio do nich.
- Postępowanie wszczęte zostało po zawiadomieniu Biura Informacyjnego Parlamentu Europejskiego w Polsce z 23 września 2016 r. Śledztwo wszczęto 30 września 2016 r. Akt oskarżenia Wydział I Śledczy Prokuratury Okręgowej w Łodzi skierował w dniu 24 lutego 2020 r. - mówi Kopania.
Pytany, dlaczego śledztwo trwało tak długo – od września 2016 do 2020 roku - prokurator wyjaśnia, że od 30 września 2016 do sierpnia 2019 roku "postępowanie było zawieszone w oczekiwaniu na realizację czynności w ramach międzynarodowej pomocy prawnej".
Kopania tłumaczy, że 20 listopada 2019 roku do dyrektora biura krajowego PO prokuratura wysłała pismo o postawieniu zarzutów i pouczenie o prawach pokrzywdzonych, a 28 lutego na adres Platformy została przekazana informacja, że skierowano akt oskarżenia do sądu "z prośbą o przekazanie tej informacji wszystkim pokrzywdzonym".
Dział prasowy Prokuratury Krajowej, do której wpłynęło zawiadomienie o przestępstwie - pytany, czy policja lub inne służby zostały zawiadomione o potencjalnym zagrożeniu wobec polityków - odpowiedział, że prokuratura "nie informuje o działaniach podejmowanych przez prokuratorów mających na celu zapewnienie bezpieczeństwa osób, których może dotyczyć zagrożenie".
O to samo pytamy rzecznika Komendanta Głównego Policji inspektora Mariusza Ciarkę, który tłumaczy, że czynności związane z ochroną świadka czy pokrzywdzonego są niejawne. - Z uwagi na charakter niejawny, jak i prawo do prywatności osób objętych policyjnymi działaniami nie możemy udzielać żadnych informacji z tym związanych. Zgodnie z ustawą jednym z warunków podjęcia przez nas czynności jest właśnie dobrowolne wyrażenie zgody na ochronę przez osobę zainteresowaną - dodaje rzecznik.
Była europoseł i minister w rządzie PO-PSL Julia Pitera zaznaczyła w rozmowie z nami, że prokuratura nie przesłuchując polityków, których dotyczyły groźby, "naraziła ich na poważne zagrożenie", bo nie sprawdziła, czy bezpośrednio nie dostawali gróźb od Michała S. na swoje skrzynki.
- To, że nikt z nas nie wiedział, jest skandalem. Za nas zdecydowała o poczuciu bezpieczeństwa prokuratura i pan z biura krajowego (który otrzymał maila od Michała S. – red.), którego nie widziałam na oczy – mówi Pitera. I dodaje: - Europosłowie w tym czasie dostawali mnóstwo gróźb. Człowiek, któremu grożono, powinien o tym wiedzieć. Decyzja, co z tym zrobić, należy do osoby, której się grozi.
Źródło: tvn24.pl