Prokuratura chce się dowiedzieć, gdzie Barbara Blida trzymała broń, z której się zastrzeliła i czy ktoś mógł słyszeć huk broni, z której była minister budownictwa wystrzeliła - pisze "Gazeta Wyborcza".
Łódzcy prokuratorzy prowadzący śledztwo w sprawie okoliczności samobójstwa byłej posłanki SLD spotkali się wczoraj z pracownikami Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego KGP. Prosili, aby technicy w pierwszej kolejności zbadali szlafrok Blidy, jej kosmetyczkę oraz ręczniki z łazienki. W dalszym ciągu nie wiadomo bowiem, gdzie w chwili zatrzymania przez ABW posłanka trzymała rewolwer.
- Wyniki tego badania są konieczne do przeprowadzenia rekonstrukcji przebiegu tragedii - tłumaczy jeden z prokuratorów. Według informacji "GW" śledczy chcą odstrzelić w łazience Blidów jeden pocisk i sprawdzić, czy huk wystrzału z tzw. cichej amunicji obronnej był słyszalny w sąsiednim pokoju. Siedzący tam oficerowie ABW twierdzą bowiem, że nic nie usłyszeli. Z kolei mający poważne problemy ze słuchem mąż posłanki utrzymuje, że zareagował na wystrzał i jako pierwszy dopadł ciała żony.
Wczoraj prokuratorzy przejęli też część materiałów z postępowania dyscyplinarnego prowadzonego przeciwko sześciorgu zaangażowanym w zatrzymanie Blidy oficerom ABW. Dokumenty, które mają klauzulę "tajne" (m.in. wewnętrzne instrukcje na temat procedur zatrzymania) prokuratura otrzyma dopiero po złożeniu odpowiedniego wniosku i uzyskaniu zgody szefa ABW.
Portal wprost.pl podał, że troje oficerów próbujących zatrzymać Blidę poddano wczoraj badaniu wariografem. Z informacji "Gazety Wyborczej" wynika jednak, że takiego badania nie przeprowadzono ze względu na zły stan psychiczny funkcjonariuszy. - Od kilku dni są ciągle przesłuchiwani. W takiej sytuacji wynik badania byłby zafałszowany - tłumaczy informator "GW".
Źródło: "Gazeta Wyborcza"