Jak nie urok, to przemarsz wojsk. Jak nie zamarznie samolot, to odwołają spotkanie. Azjatycka podróż prezydenta liczbą wtop i wpadek zaczyna doganiać andyjską ekskursję premiera.
A wydawało się, że Donald Tusk w peruwiańskiej czapeczce wyznający publicznie, że odbywa podróż życia, jest nie do pobicia. Prezydent na szczęście o żadnej podróży życia nie wspomina, ale w sumie nie ma się czemu dziwić – bo co to za podróż życia, gdy za parą prezydencką podążają nieszczęścia. Też w parze – u nieszczęść to przecież normalne. Jeżeli ktoś nie wie, to już wyjaśniam, że nieszczęściem pierwszym okazała się zamarznięta tutka Tutki, czyli nasz Air Force One, który wzorem dużego fiata w niskiej temperaturze lotniska w Ułan Bator zamarzł. Ja o tym wiem i fiata trzymam w garażu, więc odpala jak nowy – ale dlaczego obsługa naziemna (nasza czy ich?) nie wiedziała, że zimą jest zimno i samolot zamarza – tego nie wie nikt. Może myśli rozjaśni łyk kumysu. Nieszczęście drugie – odwołane spotkanie z cesarzem Japonii. Główny punkt wizyty na wyspach. Klops. Co robić? Może myśli rozjaśni sushi? Prezydent jedzie dalej do Korei. Złośliwi twierdzą, że mongolska załoga Boeinga pożyczonego głowie naszego państwa pomyli Koree i wyląduje w Phenianie. Jak pech, to pech. Wniosek jest jeden – nie jeździć w dalekie podróże. Zdecydowanie lepiej zostać na lotnisku – chociaż akurat może nie w Ułan Bator.