Pod ziemią ogromny tłok w metrze, a na powierzchni – tasiemcowe korki. Tak wyglądała północna część miasta po zamknięciu dla komunikacji wiaduktu na Andersa. Przez najbliższe dwa lata będzie już tylko gorzej - przyznaje "Życie Warszawy".
"Tuż po godz. 9 walczyłem łokciami o miejsce w wagonie na stacji Plac Wilsona" – opowiada zdenerwowany Michał Wróbel z Lewandowa. "Już nie wiem, jak mam jeździć do pracy. Chyba zamieszkam w firmowym biurowcu" – ironizuje.
"Jechałem autem rano z Tarchomina i na początku było jak w niebie, żadnych korków" – mówi Piotr Tyczewski. "Na lewym brzegu zaczął się koszmar. Ul. Popiełuszki stała, pojechałem do Mickiewicza, tam też korek. Odbiłem w al. Wojska Polskiego, potem w Jana Pawła II, a tam megakorek" – relacjonuje gazecie.
A wszystko dlatego, że autobusy i tramwaje omijają zagrożony katastrofą budowlaną wiadukt przy Dworcu Gdańskim. Niektóre tamtejsze linie zostały zawieszone, swoje trasy zmieniły tramwaje oraz autobusy. Spora część pasażerów dowiedziała się o tym dopiero wczoraj – po długim weekendzie. Zdezorientowani kręcili się wokół wyłączonych z ruchu przystanków.
Źródło: Życie Warszawy