Dwupłatowy samolocik z czterech kresek, czarno-biały monitor i przepadłem na godziny. To było w 1989 roku, kiedy w domu pojawiła się cud-maszyna o nazwie Atari 130XE.
O godzinach spędzonych przed Atari przy grze Blue Max przypomniałem sobie przygotowując relację o 25. urodzinach ZX Spectrum, pierwszego domowego komputera. Ale to były czasy! Chodziłem do szóstej klasy podstawówki, mama właśnie wróciła z saksów w Londynie (back to the future?) i przywiozła furę pieniędzy. Starczyło na telewizor Sony i moje Atari. Tym sposobem dołączyłem do grona Atarowców zaciekle zwalczających Commodorowców i Spectrumniarzy. Jeden kolega miał też Timeksa. Informatycznych antagonistów łączył osiedlowy sklepik z legalnie wówczas kopiowanymi grami komputerowymi na kasetach, gdzie zostawiałem sporą część kieszonkowego. Ale to była zabawa - Blue Max, River Raid, ale też bardziej ambitne strategie - Conflict in Vietnam na ten przykład. Potem, na PC, żadna gra (może poza Cywilizacją) już tak mnie nie wciągała. Legendarnej stacji dysków do Atari firmy California Access nie doczekałem się nigdy. A dziś nawet już nie pamiętam, gdzie w końcu ta moja cud-maszyna 130XE wylądowała.
To przecież wtedy rodziły się dzisiejsze polskie talenty informatyczne wygrywające światowe olimpiady. Te komputery wymagały jednak od użytkownika więcej niż naciśnięcia przycisku "start". Pamiętam, jak dzięki tajemnej wiedzy zdobytej przy lekturze "Bajtka" napisałem program uniemożliwiający reset szkolnego Atari. Prawie jak wirus! Pan od ZPT z nietęgą miną musiał wyłączyć komputer z prądu, a ja chodziłem wśród szkolnych trzynastoletnich komputerowców dumny jak paw.
Łezka mi się w oku zakręciła, kiedy przy Dworcu Śródmieście, w centrum Warszawy, znalazłem witrynę sprzed dwudziestu lat opisaną "Programy komputerowe - Atari, Amstrad, Commodore". Jakimś cudem przetrwała nawet niedawny remont dworca. Sklep za witryną nie przetrwał remontu prawa autorskiego, które w 1994 roku skończyło erę legalnego kopiowania wszystkiego.
Oczywiście, Powerbook na którym piszę te słowa, ma milion razy większą moc niż tamte komputerki i nie wpadnie na pomysł, aby czterdziestominutowe wgrywanie programu w akompaniamencie piekielnych pisków raptownie zakończyć fałszywym tonem oznaczającym Load Error. Działa bez zarzutu. Ale jakoś tak miło się wspomina tamte czasy. Najwyraźniej zapisały się w pamięci ROM.
PS. Ciekawe, dla kogo z Państwa to, co napisałem powyżej, jest już czarną magią niczym gadka z dzieciństwa dziadka?