Przedświąteczny zgiełk, osiedlowy trawnik na rogu chwilowo zamienił się w punkt sprzedaży choinek, czyli pełen błota po kostki plac, po którym uwija się dwóch sprzedawców.
Ten pierwszy, młodszy, pomaga wybierać drzewka. Ta? Nie. Ta? No, nie – ta też nie, bo za duża. Ma być taka – wie Pan – jak ja z wyciągniętą ręką, zgrabna, no i oczywiście gęsta. Jasne, każdy by taką chciał. No ale w końcu jest. Ta? Ta. Proszę.
Choinka trafia w ręce starszego sprzedawcy, który fachowo obrabia ją piłą mechaniczną. To taka sympatyczna nowość u mnie na osiedlu, dzięki której już nie trzeba w domu robić za drwala i cieślę w jednym. Super.
Sto sześćdziesiąt. Proszę. Dziękuję. I już mam chwytać krzepko za drzewo, aż tu nagle: Panie – pyta starszy – a może weź pan dwie? Dwie? A po co mi dwie? No jak to, a somsiady nie chcom? – pyta ze wschodnim zaśpiewem sprzedawca. Hmm. Somsiady? A o nich jakoś nie pomyślałem. No chyba nie chcą, chociaż kto ich tam wie?
No właśnie – kto ich tam wie. W Święta warto może jednak wiedzieć. Popadając w nastrój refleksyjny, wszystkim życzę niniejszym aby oczy mieli szeroko otwarte na innych. Bo kto wie, może właśnie somsiady czegoś chcą i potrzebują tylko my tego nie wiemy?
Wszystkiego dobrego.