Lubiana przez wszystkich dyrektorka podstawówki została zamordowana, a potem jej zwłoki zostały wrzucone do rzeki. Przy dnie trzymał je betonowy bloczek. Zdaniem śledczych, mordercą był mąż. Dziś Piotr W. stanął przed sądem. - Mówił, że niedługo wychodzi, bo jest niewinny - opowiadała nam jego bratowa.
Danuta W. - w Radomiu niemal każdy kojarzy jej nazwisko. W zeszłym roku nagle wyparowała bez śladu. Szukały jej setki osób; w mieście roiło się od plakatów. Był grudzień 2016 roku.
W kwietniu, w Pilicy wypłynęło ciało 53-latki. Oderwało się od łańcuchów, którymi przez ostatnie miesiące było przywiązane do betonowego bloczka.
Dziś w radomskim sądzie okręgowym rozpoczął się proces jej męża, Piotra W. Kiedy konwojenci prowadzili go na salę rozpraw, zignorował pytanie dziennikarzy o to, czy przyznaje się do winy.
W czasie śledztwa konsekwentnie twierdził, że ze śmiercią żony nie ma nic wspólnego. Prokuratorzy ustalili jednak, że to on jest mordercą.
- Zadał jej wielokrotnie uderzenia narzędziem tępym i twardym w lewą część głowy, powodując liczne rany - czytał prokurator w akcie oskarżenia.
Po tym, jak skończył czytać, dziennikarze i publiczność zostali wyproszeni z sali. Przewodnicząca składu sędziowskiego Renata Król wyłączyła w części jawność rozprawy - na czas zeznań oskarżonego i członków rodziny zabitej. Decyzję podjęła po tym, jak zawnioskowali o to synowie Danuty W. oraz prokurator.
Koszmar, który się wydarzył
- Liczę na sprawiedliwy wyrok. To jest najważniejsze. Żeby on trafił za kratki - mówił jeszcze przed rozprawą Maciej, najmłodszy syn zamordowanej.
Opowiadał, że jeszcze zanim znalazło się ciało matki, miał bardzo złe przeczucia.
- Może to głupie, ale wszystko widziałem we śnie. Widziałem w nim, że mama została zabita przez ojca. Mama podjechała pod dom, zaparkowała tam, gdzie zawsze. Wysiadła z samochodu. On był z tyłu, miał łom. Nawet nie wiedziała, że zaatakował. Od razu straciła przytomność. Nic już nie czuła - opowiadał.
To, co mu się przyśniło, potwierdziło potem prokuratorskie śledztwo. Piotr W. w dniu zaginięcia żony został ukarany mandatem za zbyt szybką jazdę pod Radomiem. Kilka dni później przypadkowa osoba znalazła w lesie klucze Danuty W. Leżały niedaleko miejsca, w którym Piotr W. został zatrzymany przez policję.
"Niedługo wyjdę"
- Piotrek się do tego nie przyznaje. Jak z nim rozmawiałam na widzeniu, to powiedział, że niedługo wyjdzie, bo jest niewinny. To nie jest typ człowieka, który mógłby kogoś skrzywdzić - przekonywała bratowa oskarżonego.
Twierdzi, że ktoś chce wrobić jej szwagra.
- Kilka dni przed rozprawą rozwodową? W taki sposób? Jakby on chciał jej zrobić krzywdę, to mógłby ją popchnąć na schodach. Nie byłoby ani świadków, ani dowodów. A tutaj? To wszystko jest szyte grubymi nićmi - podkreślała.
"Gubił się i kłamał"
Udało nam się dotrzeć do policjantów, którzy zajmowali się sprawą.
- Od momentu zaginięcia ten człowiek był w kręgu podejrzanych. Dopóki jednak nie było ciała, nie bardzo można było mu cokolwiek udowodnić - podkreśla.
Nasz rozmówca zaznacza, że pytał oskarżonego, co roił bw dniu zaginięcia żony w pobliżu miejsca, gdzie potem znaleziono jej ciało.
- Odpowiedział, że był u klienta, któremu wykonywał meble. Nie było po nim widać żadnych emocji - opowiada.
Jeszcze kiedy w całym Radomiu trwały poszukiwania, Piotr W. został poddany badaniu z użyciem wariografu.
- Dwa różne zespoły stwierdziły, że ten facet kłamał, kiedy pytaliśmy go o to, czy wie, co stało się z jego żoną - mówi kryminalny.
Kilka dni po tym, jak zginęła Danuta W., w sądzie miała się odbyć rozprawa rozwodowa. O rozwód zawnioskowała ona; miał odbyć się bez rozstrzygania o winie.
Autor: bż/gp / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź/archiwum prywatne rodziny zamordowanej