- Wyszedłem na drogę i pokazywałem, że trzeba się zatrzymać. Ale ona jechała dalej - mówi Sasza, 20-letni Ukrainiec. Na własne oczy widział, jak samochód 44-letniej Donaty został zmiażdżony przez koła potężnego pojazdu budowlanego. - Na co dzień jeździła ostrożnie - mówi brat zmarłej.
Wyjeżdżamy z Częstochowy. Za tabliczką informującą, że opuściliśmy miasto, jest niewielki las. Za nim widać miejsce tragedii: nieukończony wiadukt autostradowy. Obok niego zginęła Donata. Jej samochód został zmiażdżony przez olbrzymie koła dwudziestotonowego pojazdu budowlanego.
Od wtorku - dnia wypadku - kierowcy przejeżdżający przez budowę A1 zatrzymują się nawet wtedy, kiedy osoby sterujące ruchem pozwalają jechać dalej.
- Ludzie się boją. Zorientowali się, że o śmierć jest łatwiej, niż może się wydawać - tłumaczy Marzena, która sprzedaje truskawki kilkadziesiąt metrów od miejsca wypadku.
Ruchem samochodów, które jadą od strony Wręczycy Wielkiej, steruje Sasza. Na plecach ma pomarańczowo-żółtą kamizelkę.
Opowiada, że to męcząca praca. Wykonuje ją przez trzynaście godzin dziennie. Co chwilę wchodzi na jezdnię i za pomocą lizaka (takiego, jakim policjanci zatrzymują samochody) wstrzymuje ruch.
W poprzek jezdni co kilka minut przejeżdżają ciężkie maszyny budowlane. Akurat pada deszcz.
- Jak jest słońce, to po każdym przejeździe jest siwo od kurzu - mówi Sasza.
We wtorek było słonecznie.
- Zobaczyłem, że wozidło technologiczne chce przejechać na drugą stronę. No to wyszedłem na drogę i pokazywałem samochodom jadącym na Częstochowę, że muszą się zatrzymać - opowiada.
Kierowców jadących z drugiej strony stopował Michał. Tak jak Sasza, też pochodzi z okolic Tarnopola. Stał plecami do niego i wysokiego na ponad trzy metry wozidła technologicznego.
- Usłyszałem huk, jakby coś wybuchło. Odwróciłem się, tak "z automatu". Zanim opadł kurz, zobaczyłem zmiażdżone auto. Od razu wiedziałem, że nikt nie przeżył - opowiada.
Pamięta, że wystraszony Sasza krzyczał: "chciałem ją zatrzymać".
- Widziałem ten zielony samochód bardzo dobrze. Stałem na jego drodze. W końcu zobaczyłem, że kierowca wcale nie hamuje. Wystraszyłem się, że mnie potrąci - relacjonuje Sasza.
Mówi, że zielony opel zmienił pas na przeciwny.
- Może by jej się udało, ale wozidło już się trochę wysunęło. W ostatniej chwili nacisnęła mocno na hamulec, ale to już nic nie dało - tłumaczy.
Michał i Sasza byli przesłuchiwani przez wiele godzin.
- Trudno było dzisiaj wrócić do pracy. Człowiek nie spodziewa się, że będzie tuż obok takiego koszmaru - komentuje Michał.
Dla dziecka
Wtedy - tuż po wypadku - strażacy musieli przez kilkadziesiąt minut ciężko pracować, zanim udało się ze zmiażdżonego opla corsy wydobyć ciało 44-letniej Donaty. Najpierw trzeba było podnieść wozidło technologiczne.
- Nawet jakby przeżyła, to ratownicy nie mieliby jak jej wydostać - mówi jeden ze strażaków, który brał udział w akcji.
Zbigniew, brat zmarłej mówi, że Donata nigdy nie jeździła szybko.
- Wiedziała, że ma stare auto i musi uważać - kręci głową.
Rozmawiamy przed domem jednorodzinnym, w którym Donata mieszkała z 13-letnią córką. U dziewczynki zdiagnozowano zespół Aspergera. Pod domem stoi osobowy opel. Od tego, w którym zginęła 44-latka różni się tylko kolorem. Obok samochodu leżą materiały budowlane. Korzysta z nich ekipa, która remontuje budynek. Prace trwają mimo tragedii. Donata nie zobaczy już ich efektów.
- Od trzech lat była z mężem w separacji. Sama zajmowała się dzieckiem. Cały jej świat kręcił się wokół córki - opowiada Zbigniew.
Gdzie się wtedy spieszyła?
- Miała wątpliwości, czy córka jest właściwie zdiagnozowana. Załatwiała w Częstochowie ośrodek, w którym córka miała być poddana ponownej diagnostyce. Donata chyba się bała , że przez ten wyjazd nie zdąży odebrać dziecka ze szkoły. Córka źle to znosiła - mówi.
Nie jest pewien, czy do siostrzenicy dotarło już, co tak naprawdę się wydarzyło.
- Moja mama chce teraz zająć się wnuczką. Ale ona nie da rady. Ma 75 lat, jest po wylewie... Wszystko się tak skomplikowało - kręci głową.
Krok po kroku
Okoliczności śmierci Donaty bada prokuratura.
- Wszczęliśmy śledztwo w sprawie spowodowania wypadku ze skutkiem śmiertelnym - mówi Tomasz Ozimek z Prokuratury Okręgowej w Częstochowie.
Śledczy zlecili sekcję zwłok 44-latki. Czekają też na wyniki pracy biegłego z zakresu rekonstrukcji przebiegu wypadków drogowych.
Dotychczasowe ustalenia wskazują, że wersja przedstawiona przez Saszę może być prawdziwa.
- Wszystko wskazuje na to, że kierująca zignorowała sygnały nakazujące, żeby się zatrzymała - informuje prokurator Ozimek.
Sasza, Michał i kierowca wozidła byli trzeźwi i mogli wykonywać swoje obowiązki.
- Tak czy inaczej dokładnie zbadamy sposób organizacji ruchu w miejscu wypadku - zapowiada rzecznik częstochowskiej prokuratury.
Autor: bż/i / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź