- Żołnierz jest w skrajnie ciężkim stanie, zagrażającym życiu. Doznał urazu twarzoczaszki. Rokowania są niepewne. Należy liczyć się z każdym scenariuszem - mówi neurochirurg o jednym z sześciu saperów, poszkodowanych we wtorkowej eksplozji w lesie w Kuźni Raciborskiej. W sumie czterech żołnierzy trafiło do szpitali. Dwóch kolejnych żołnierzy nie żyje i, jak przekazuje prokuratura, nie można dotrzeć do ich ciał.
Terenu w lesie w Kuźni Raciborskiej, gdzie we wtorek doszło do tragedii, strzeże Żandarmeria Wojskowa. Do miejsca eksplozji można zbliżyć się najwyżej na kilometr. Policja nie udziela żadnych informacji. Śledztwo przejęła dzisiaj Prokuratura Okręgowa w Warszawie, prowadzi je wydział do spraw wojskowych.
- Mogę tylko potwierdzić, że były to pociski artyleryjskie i że było ich pięć - mówi rzecznik prasowy Dowództwa Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych podpułkownik Marek Pawlak.
Pociski pochodziły z okresu drugiej wojny światowej. Burmistrz Kuźni Raciborskiej Paweł Macha powiedział, że w tym lesie jest ich bardzo dużo. Leśnicy z Kuźni Raciborskiej powiedzieli nam, że niewybuchy znalazły się na powierzchni po nawałnicy z 2017 roku, która wyrwała drzewa z korzeniami.
Według informacji portalu nowiny.pl pięć pocisków zostało odkrytych 5 października. "Dziennik Zachodni" dodaje z kolei, że najprawdopodobniej znaleźli je grzybiarze. Śledczy ustalili, że o znalezisku powiadomił policję miejscowy leśniczy. Dozorowane, czekały na przyjazd saperów.
Pawlak potwierdza, że we wtorek przy zabezpieczaniu niewybuchów pracowało sześciu żołnierzy z 29 patrolu rozminowania 6 batalionu powietrznodesantowego w Gliwicach. Miała to być ich rutynowa praca. Wszyscy zostali poszkodowani.
Stan pacjenta skrajnie ciężki
Do eksplozji doszło przed godziną 14, około kilometr od najbliższych ulic Pańskiej i Leśnej. Jak podają nowiny.pl, wielu mieszkańców Kuźni usłyszało huk. Do lasu zaczęły ściągać wozy straży pożarnej, karetki pogotowia, śmigłowce medyczne, auta wojskowe.
Z Kuźni płynęły coraz gorsze wieści. Pierwsza: jeden z saperów jest reanimowany. Druga: dwóch saperów nie żyje. Kolejna: czterech trafiło do szpitali, w tym dwóch z ciężkimi obrażeniami.
Dzisiaj wiadomo, że jeden z rannych jest "w skrajnie ciężkim stanie, zagrażającym życiu". - Doznał ciężkich obrażeń twarzoczaszki - powiedział na briefingu prasowym Wojciech Kaspera, neurochirurg z Centrum Urazowego w Sosnowcu, który całą noc czuwał przy rannym żołnierzu.
Jak dodał, tomografia komputerowa głowy wykazała, że stan pacjenta jest stabilny. - Jednak rokowania są niepewne. Należy liczyć się z każdym scenariuszem - powiedział Kaspera.
Żołnierz leży na oddziale intensywnej terapii. Jest nieprzytomny z powodu urazu i wprowadzony w śpiączkę farmakologiczną. Lekarze monitorują jego stan i nie planują żadnych operacji.
Drugi poważnie ranny żołnierz trafił do Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich. Pozostali dwaj z lżejszymi obrażeniami byli w szpitalu w Rybniku. Jeden został przewieziony do siemianowickiej oparzeniówki. Drugi wrócił już do domu, ale ma problemy ze słuchem.
- Musimy zobaczyć, co im właściwie dolega. Wybuch bomby powoduje uraz mechaniczny, ale przy okazji dołącza się także oparzeniowy. Musimy ich zdiagnozować, w którym kierunku ta pomoc lekarska będzie szła - powiedział Mariusz Nowak, dyrektor Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich.
Nie można dotrzeć do ciał
Wciąż nie wiadomo, dlaczego doszło do eksplozji.
Szefowa Prokuratury Rejonowej Katowice-Południe Bogusława Szczepanek-Siejka dzisiaj rano - przed przejęciem śledztwa przez Warszawę - przekazała, że podległy jej dział do spraw wojskowych wykonuje na miejscu działania konieczne dla zabezpieczenia śladów i dowodów. - Jest zabezpieczana dokumentacja z jednostki wojskowej, z której pochodzili żołnierze, którzy ulegli wypadkowi. W dniu dzisiejszym będą przesłuchiwani świadkowie, na miejscu pracują prokuratorzy z działu wojskowego naszej prokuratury oraz z wydziału wojskowego z Prokuratury Okręgowej w Warszawie - powiedziała prokurator. Szczepanek-Siejka zaznaczyła, że nie wiadomo, kiedy zostanie przeprowadzona sekcja zwłok zmarłych żołnierzy - na razie nie można do nich dotrzeć. Z tego samego powodu na razie nie jest też możliwe przeprowadzenie oględzin miejsca wypadku. - Cały ten teren, na którym doszło do zdarzenia, jest usłany pociskami z okresu drugiej wojny światowej. Musi tam wejść grupa saperska, która rozminuje teren - tak, by mógł wejść na miejsce prokurator i żandarmeria, która będzie wykonywać czynności - wyjaśniła.
Jak przekazał rzecznik warszawskiej prokuratury Łukasz Łapczyński, prokuratorzy prowadzą czynności na miejscu zdarzenia w koordynacji z czynnościami saperskimi. Postępowanie prokuratorskie prowadzone jest w sprawie sprowadzenia zdarzenia zagrażającego życiu i zdrowiu wielu osób mającego postać eksplozji materiałów wybuchowych – niewybuchów amunicji artyleryjskiej i innych pochodzących z okresu II Wojny Światowej, w wyniku czego śmierć poniosło dwóch, zaś obrażeń ciała, w tym o cechach ciężkiego uszczerbku na zdrowiu doznało czterech innych.
"Mieli doświadczenie najwyższej rangi"
Do Siemianowic Śląskich, gdzie leczonych jest dwóch poszkodowanych w Kuźni żołnierzy, przyjechał dzisiaj minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak. Na briefingu prasowym zapewnił, że ranni saperzy "są otoczeni specjalistyczną opieką lekarską o najwyższym poziomie".
O zmarłych wczoraj w Kuźni żołnierzach powiedział, że jeden z nich miał 10-letnie, a drugi 12-letnie "doświadczenie najwyższej rangi" w służbie wojskowej.
Na briefingu obecny był także dowódca patrolu rozminowania numer 14 w Inowrocławiu Radosław Balmowski. - Żołnierze muszą pełnić przynajmniej trzy lata służby, przejść szereg szkoleń, zdobyć szereg uprawnień, by być przyjętym do takiego patrolu. Mamy wyposażenie używane przez najlepsze jednostki na świecie, kanadyjskie skafandry przeciwwybuchowe i takie pojazdy, że gdyby nastąpiła detonacja w trakcie przewozu, to nikomu nic się nie stanie - mówił. - Dlatego bardzo proszę - dodał - ze względu nawet na pamięć moich kolegów, którzy tutaj zginęli, żeby nie mówić, że my jesteśmy niewyszkoleni, że w patrolach pracują ludzie z przypadku, bo to jest przykre. To co się stało, zostanie wyjaśnione przez prokuraturę. My sami tego nie wiemy - podsumował.
Autor: mag/ec / Źródło: TVN 24 Katowice