Dwuletni chłopiec był na placu zabaw z mamą. Zjechał ze zjeżdżalni i zaczął skarżyć się na ból ud i pośladków. Okazało się, że jest poparzony. Na zjeżdżalni, a także na huśtawkach, bujakach, urządzeniach siłowni rozlana była żrąca substancja. Policja zamknęła plac.
Policja z Bielsku-Białej prowadzi śledztwo w kierunku narażenia dwuletniego dziecka na utratę zdrowia.
Do zdarzenia doszło w sobotę w małej miejscowości Biery pod Bielskiem-Białą. Na placu zabaw był chłopiec z mamą. Zjechał ze zjeżdżalni i zaczął uskarżać się na ból ud i pośladków.
Rodzice pojechali z nim do szpitala pediatrycznego w Bielsku. Okazało się, że jest poparzony żrącą substancją chemiczną. Poparzenia oceniono na pierwszy i drugi stopień. Chłopiec wrócił do domu, ale wciąż jest pod opieką lekarzy, co dwa dni ma zmieniane opatrunki.
- Gdyby to był bezpośrednio naskórek, a dziecko nie miałoby grubego ubrania, to wymagałoby hospitalizacji i długotrwałego leczenia, z możliwością przeszczepów skórnych włącznie. Poparzenia chemiczne są niebezpieczne - powiedział nam Ryszard Odrzywołek, dyrektor Szpitala Pediatrycznego w Bielsku-Białej.
Kto to rozlał?
Na zjeżdżalni policjanci znaleźli ślady płynnej substancji niewiadomego pochodzenia. Była także na innych huśtawkach, bujakach i urządzeniach siłowni.
- To substancja żrąca pochodzenia kwasowego. Jest zabezpieczona do dalszych badań w laboratorium Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach - mówi Elwira Jurasz, rzeczniczka policji w Bielsku-Białej.
Policja poszukuje teraz sprawców. Liczy na ewentualnych świadków, ponieważ w okolicy nie ma kamer, które mogłyby coś zarejestrować.
W ostatnim czasie na placu nie było żadnych prac remontowych czy konserwacyjnych.
Plac zabaw jest zamknięty do odwołania.
Z głupoty czy z premedytacją?
Rozmawialiśmy o zdarzeniu z mieszkańcami Bierów. Mówili, że to jedyny plac zabaw we wsi, że bawi się tam dużo dzieci, przychodzą z rodzicami, ale też zbiera się młodzież, dla której huśtawki są już za małe.
- Żal tego dziecka. Kto to mógł zrobić? Komu może przeszkadzać plac zabaw? Mamy dwuletnią wnuczkę. Czekaliśmy na pogodę i miałam nadzieję, że tu będziemy chodzić. Oby nam tego placu teraz nie zlikwidowali - powiedziała pani Teresa.
Pani Jadwiga: - Ja tam chodzę z wnukiem. Ale teraz będę się bała. Może kamery trzeba zamontować? Dotąd nic takiego się nie zdarzyło. Czy ktoś miał złość na kogoś? Jeśli to nastolatek, to kiedyś może też będzie rodzicem i jego też może coś takiego spotkać.
- Tu jest cicho, dzieci nie przeszkadzają. Albo ktoś nie pomyślał, z głupoty to zrobił, albo z premedytacją. Miał na celu zrobić krzywdę. To niewyobrażalne. Dobrze, że dziecko nie wzięło tego do buzi - mówią Marek i Mateusz.
Pani Dorota jest pewna: To musiał obcy zrobić.
Autor: mag/gp / Źródło: TVN24 Katowice