Jeszcze w czwartek, po wybuchu nieznanej substancji nieopodal Dworca Głównego we Wrocławiu przedstawiciele miejskiego przewoźnika twierdzili, że kierowca autobusu zachował się zgodnie z procedurami. Dziś przyznają: kierowca procedury złamał. - Działał jednak, by ratować życie - mówią. Jednocześnie apelują do świadków i osób, które jechały autobusem linii 145, by zgłaszali się na policję.
Do eksplozji w centrum stolicy Dolnego Śląska doszło w czwartek ok. godziny 14. Pasażer autobusu linii 145 zauważył podejrzany pakunek. O sprawie poinformował kierowcę autobusu MPK, który zatrzymał pojazd i wyniósł przedmiot na zewnątrz. Na chodniku doszło do eksplozji.
- Szedłem do sklepu, a jakiś pan wybiegł z autobusu. Zostawił torbę, w której był garnek. Jak przechodziłem, to wybuchło tuż koło mnie, miałem tylko świst w uszach - mówił jeden ze świadków eksplozji. Czytaj więcej na ten temat
To jak z tymi procedurami?
Tuż po zdarzeniu rzecznik MPK mówiła o tym, że kierowca zachował się zgodnie z obowiązującymi w takich przypadkach sytuacjami.
Takie zachowanie skrytykował jednak na antenie TVN24 Grzegorz Mikołajczyk, ekspert ds. antyterroryzmu i bezpieczeństwa. Ocenił, że kierowca nie powinien był wynosić "improwizowanego ładunku wybuchowego" poza autobus. Jego zdaniem zachowanie kierowcy było niezgodne z procedurami. - Rolą kierowcy jest poinformować pasażerów, żeby jak najszybciej ewakuowali się na zewnątrz - stwierdził Mikołajczyk.
Kierowca "działał intuicyjnie"
W piątek Agnieszka Korzeniowska z wrocławskiego MPK przyznała, że kierowca złamał procedury.
- Kierowca powinien zjechać na pobocze, zatrzymać autobus, wypuścić pasażerów i sam opuścić pojazd. Złamał obowiązujące procedury, ale działał intuicyjnie i instynktownie. Trudno ocenić jego zachowanie, ale będziemy musieli przeanalizować sprawę - mówi Korzeniowska. Czy mężczyzna poniesie jakiekolwiek konsekwencje? Tego na razie nie wiadomo.
Podczas konferencji prasowej prezes MPK, Jolanta Szczepańska, mówiła: zachowanie kierowcy było adekwatne do sytuacji, mimo że nie działał zgodnie z procedurami. - Jednak w takim momencie procedury się odkłada i działa tak, by ratować życie - stwierdziła Szczepańska.
Pasażerowie pilnie poszukiwani
MPK i policja apelują też do świadków i osób, które jechały autobusem linii 145, by zgłaszali się do funkcjonariuszy. Jak mówią "wszelkie informacje mogą pomóc w ujęciu sprawcy".
Miał wiedzę, ale zabrakło umiejętności
Policja ma już wytypowaną osobę, która podejrzewana jest o pozostawienie pakunku w autobusie. Funkcjonariusze na razie nie chcą podawać jej rysopisu.
Jak mówił na antenie TVN24 podinsp. Zbigniew Pluciak, były krajowy policyjny koordynator ds. pirotechniki Komendy Głównej Policji, konstruktor bomby posiadał wiedzę, ale nie do końca miał umiejętności produkcji tego urządzenia. Przyznał też, że gdyby do wybuchu doszło w autobusie nikt nie wyszedłby bez szwanku. - Przypuszczamy, że urządzenie zawierało timer, który w momencie poruszenia się zaktywizował się - mówił podinsp. Pluciak.
Według dziennikarzy, ładunek do złudzenia przypominał bombę domowej roboty, jakiej użyli zamachowcy podczas maratonu w Bostonie.
Sprawą zajmuje się prokuratura
Śledztwo ws. eksplozji ładunku wybuchowego prowadzi wydział zamiejscowy Prokuratury Krajowej we Wrocławiu. Jak mówią śledczy postępowanie prowadzone jest w kierunku "popełnienia kilku przestępstw". Z kolei według RMF FM śledztwo dotyczy usiłowania zabójstwa wielu osób.
- Na miejscu zdarzenia oględziny wykonali prokuratorzy. W tej chwili jest za wcześnie na udzielanie dodatkowych informacji - powiedział Robert Tomankiewicz z Prokuratury Krajowej we Wrocławiu. Nie chciał jednak powiedzieć, jaka substancja spowodowała eksplozję.
Do eksplozji doszło niedaleko Dworca Głównego:
Autor: tam/i / Źródło: TVN24 Wrocław, PAP