Wrocławski deweloper Gant jest bankrutem, ale firma nie może ogłosić likwidacji, bo w kasie spółki brak środków na jej przeprowadzenie. Klienci, którzy od lat czekają na mieszkania, opowiadają, że są zbywani i zdezorientowani.
Klienci dewelopera mówią w rozmowie z TVN24, że czują się bezradni i zdezorientowani.
"Chodziłam, krzyczałam i prosiłam"
Pani Ewelina wraz z mężem znalazła swoje wymarzone mieszkanie pod koniec 2012 roku. Od banku dostała 53 tys. złotych kredytu, kolejne 10 tys. wyłożyła z własnej kieszeni na pokrycie kosztów związanych z udzieleniem kredytu, jego ubezpieczeniem i pokryciem kosztów aktu notarialnego.
Dziś mieszkania nie ma, a pozostał niesmak i spłacanie zaciągniętego kredytu.
- Przedstawiciel Ganta cały czas zapewniał nas, że wszystko jest w porządku, a prace przebiegają w terminie - wspomina pani Ewelina. Jak mówi, gdy po kilku miesiącach okazało się, że na budowie nic się nie dzieje, deweloper tłumaczył się koniecznością ukończenia innej inwestycji. - Cały czas zbywali ludzi, chciałam rozwiązać umowę, ale oni zapewniali, że wszystko będzie dobrze. Chodziłam, krzyczałam, prosiłam, ale wszystko na nic - denerwuje się kobieta.
I dodaje, że w czwartek ma zaplanowane rozwiązanie umowy u notariusza.
- Zobaczymy, co będzie. Na razie jest oczekiwanie i niepewność. Mam nadzieję, że zwrócą te pieniądze - kwituje pani Ewelina.
Utopił oszczędności
W podobnej sytuacji znalazł się Mariusz Grzejdak. Mężczyzna marzył o własnych czterech kątach w stolicy Dolnego Śląska. 2 lata temu wpłacił swoje oszczędności na konto jednej ze spółek należących do grupy Gant Development. Teraz nie wie, kto za firmę odpowiada, ani kto może zwrócić zainwestowane pieniądze.
– Chciałem kupić mieszkanie, wpłaciłem zaliczkę w wysokości ok. 40 tys. złotych i do tej pory czekam na jakiekolwiek rozwiązanie sytuacji. Nie dostałem ani mieszkania, ani zwrotu pieniędzy – żali się pan Mariusz. Dodaje, że nikt nie przypuszczał, że sprawy mogą się tak potoczyć.
"Sytuacja skandaliczna"
Na razie do mieszkania przy ul. Kamieńskiego we Wrocławiu mężczyzna wprowadzić się nie może. Budynek stoi, ale jest w stanie surowym. Nikt nie jest też w stanie poinformować klientów kiedy budowa się zakończy, a przeprowadzka będzie możliwa.
- Nie wiem, jak to się dalej potoczy. Ma tu wpaść syndyk, a wszyscy wszystko ukrywają. To sytuacja skandaliczna, musi się tym zająć prokuratura - grzmi niedoszły lokator.
"Spółka zombie", którą da się uratować?
Prawnicy są dla Ganta bezlitośni. Bartosz Sierakowski, radca prawny na antenie TVN24 Biznes i Świat nazwał wrocławską firmę "spółką zombie".
- Ona istnieje, ale nie ma żadnego majątku, nie ma niczego na rachunkach bankowych. Prawdopodobnie zarząd za chwilę złoży rezygnację, żeby nie ponosić żadnej odpowiedzialności i będziemy mieli do czynienia ze specyficznym rozkładającym się tworem, z którego będą musieli zaspokoić się wierzyciele - powiedział Sierakowski.
Jego słowa potwierdza wiceprezes zarządu spółki.
– Środki wykazywane jako długi to około 350 mln złotych w samej spółce Gant, ale na koncie spółki w poniedziałek dostępne było 40 tys. złotych. Te 350 mln złotych zostało gdzieś przelane – stwierdza Ireneusz Radaczyński, wiceprezes zarządu Gant Development.
Gdzie? Twierdzi, że tego nie wie, bo w firmie jest od niedawna. Jego zdaniem lekarstwem na problemy jednego z trzech największych polskich deweloperów ma być pojawienie się inwestora, który doceni markę Gant.
Autor: tam/mz / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Wrocław | M. Skrobotowicz, D. Rudnicki