Z Kołobrzegu na Bornholm, 100 km wpław przez Bałtyk - to wyzwanie, które postawił przed sobą 25-letni Sebastian Karaś. Wyruszył w czwartek po południu. W nocy okazało się jednak, że trudne warunki i nudności zmusiły pływaka do przerwania próby.
Sebastian Karaś ma 25 lat. Jak pisze na swojej stronie internetowej, pływaniem fascynuje się od ósmego roku życia. We wrześniu 2015 r. w 8 godzin i 48 minut przepłynął Kanał La Manche, poprawiając tym samym rekord Polski.
Zadaniem, jakie tym razem postawił przed sobą Karaś, było przepłynięcie 100 km wpław przez Bałtyk. Gdyby próba się powiodła, byłby pierwszą osobą, która pokonała trasę. Zimna woda, silne morskie prądy i 24 godziny bez przerwy na sen - to tylko niektóre z wyzwań, które czekały na pływaka. Na łodzi asekuracyjnej towarzyszyli mu ratownik i lekarz, jednak 25-latek chciał pokonać odcinek samodzielnie, bez bezpośredniego kontaktu z łodzią.
Karaś przygotowywał się do pokonania trasy przez wiele miesięcy. Przed samym startem ze względu na złe warunki pogodowe zdecydował się, że popłynie z Kołobrzegu na Bornholm, a nie odwrotnie. Wystartował w czwartek o godzinie 17.
Próba przerwana
Po godzinie 22. na jego stronie internetowej pojawiła się informacja, że "Sebastian jest cały czas karmiony z riba, który płynie tuż obok niego. Często pije wodę, zjadł już pierogi, ma ochotę na owoce. Ok. 21.30 założył na głowę czepek neoprenowy. Noc stosunkowo ciepła, widoczność dobra".
W nocy okazało się jednak, że próba musi zostać przerwana. "Niestety, trudne warunki oraz nudności zmusiły Sebastiana do podjęcia decyzji o wyjściu z wody" - podano.
Pokonani przez fale
- Niestety, Bałtyk jest na razie nie do pokonania. Sebastian po ośmiu godzinach musiał wyjść z wody. Przepłynął 30 km, ale choroba morska i fale, które nie sprzyjały, musiały nas do tego skłonić - wyjaśnił menadżer sportowca Antoni Rokicki. Jak dodał, trudne warunki dały się we znaki także osobom z ekipy asekurującej Karasia. - Już po około pierwszej godzinie jeden z uczestników wyprawy był w takim stanie, że musieliśmy mu podać kroplówkę. Z naszej załogi na łodzi asekuracyjnej było 14 osób i chyba tylko trzy dotrwały do końca bez choroby morskiej - relacjonował.
- Na pogodę czekaliśmy cały tydzień, codziennie analizowaliśmy prognozy. Wiedzieliśmy, że to jedyna szansa, żeby wystartować - powiedział.
Rokicki przyznał, że jeszcze nie rozmawiał ze swoim podopiecznym o ewentualnym kolejnym podjęciu próby. - Sebastian oraz cała załoga są teraz w hotelu, śpią. Jeszcze ich nie spytałem o to, czy robimy coś nowego, czy też zamkniemy ten projekt. Na pewno Sebastian się nie podda i będzie dalej miał duże wyzwania - podkreślił.
Autor: kg//gak / Źródło: tvn24