Ci, którzy oglądają telewizję państwową na co dzień, ale niekoniecznie chcą głosować na Prawo i Sprawiedliwość, dostali właśnie alternatywę - powiedziała w TVN24 doktor Anna Materska-Sosnowska, politolożka z Uniwersytetu Warszawskiego, komentując poniedziałkową debatę w telewizji rządowej. Doktor habilitowana Renata Mieńkowska-Norkiene zwróciła uwagę, że "premier Morawiecki mówił rzeczy, które absolutnie nie licują z jego pozycją".
W telewizji rządowej przeprowadzono w poniedziałek debatę z przedstawicielami sześciu komitetów wyborczych. Na sześć pytań odpowiadali: Mateusz Morawiecki (PiS), Donald Tusk (PO), Szymon Hołownia (Polska 2050, Trzecia Droga), Joanna Scheuring-Wielgus (Lewica), Krzysztof Bosak (Konfederacja) i Krzysztof Maj (Bezpartyjni Samorządowcy).
Debatę komentowały w TVN24 politolożki - dr Anna Materska-Sosnowska i dr hab. Renata Mieńkowska-Norkiene z Uniwersytetu Warszawskiego.
Materska-Sosnowska: formuła debaty miała jedną zaletę
Materska-Sosnowska podkreśliła, że "to było odpytywanie, a nie debata". - Zero jakiejkolwiek debaty, w ogóle przedziwna formuła i ona miała jedną zaletę. Pokazała widzom, którzy na co dzień nie oglądają telewizji publicznej, jak może wyglądać, czyli jak wygląda telewizja państwowa, a nie publiczna i jak nie powinna wyglądać telewizja - powiedziała. - Po pierwsze, pytanie z tezą, po drugie absolutnie rządowe. Pytanie i opis były dłuższe niż prawo do odpowiedzi - zwracała uwagę.
- Pomijam państwa prowadzących to wydarzenie, zwłaszcza komentarz tego pana, który był co najmniej nie na miejscu i niestosowny. I sama formuła to nie było coś, co chcielibyśmy, myślę, widzieć na co dzień we własnych telewizorach - dodała.
Mieńkowska-Norkiene: debata miała bardzo różne cele dla różnych polityków
Mieńkowska-Norkiene zgodziła się z przedmówczynią, że debatę rzeczywiście mogły oglądać osoby, które na co dzień nie oglądają telewizji publicznej.
- I wtedy rzeczywiście mogło to być zaskoczenie. Natomiast ta debata nie miała służyć temu, żeby się ktokolwiek czegoś więcej dowiedział. Tak naprawdę ona miała bardzo różne cele dla różnych polityków. Dla samej telewizji publicznej, oczywiście dla Prawa i Sprawiedliwości, ta debata była po to, żeby jeszcze bardziej spolaryzować - mówiła.
Jak podkreśliła, "premier Morawiecki mówił rzeczy, które absolutnie nie licują z jego pozycją". - On nawet nie mówił chyba jak aparatczyk partyjny, tylko to było coś jeszcze niższego poziomem - stwierdziła.
Gościni TVN24 zwracała uwagę, że "Donald Tusk był w pułapce i miał przed sobą naprawdę wyzwanie ogromnie trudne". - Ale ci wszyscy pozostali, którzy nie byli w tak trudnej sytuacji jak Donald Tusk, mogli w pewnym sensie trochę popróbować przynajmniej zbić jakieś punkty polityczne na tej debacie, co moim zdaniem niemal wszystkim się chyba udało - dodała.
"PiS na tym straci, a nie zyska"
Mieńkowska-Norkiene stwierdziła, że "premier Morawiecki mógł mówić cokolwiek, byle polaryzująco", z czym nie zgodziła się Materska-Sosnowska.
- Dlatego że jak jest taka debata i odbiorcą jest nie tylko widz, który jest już zdecydowany, zdeklarowany, to wtedy powinno się mówić do tych innych. I w sumie to PiS na tym straci, a nie zyska. Dlatego że Morawiecki powiedział to, co powiedział, nic nowego, te same słowa, ten sam przekaz, ta sama kpina ze swojego przeciwnika, ale pozostali pokazali inną wizję Polski, swoje programy, że w ogóle są w tej przestrzeni, w związku z tym, zwłaszcza Hołownia, Bosak i Maj, mogą odebrać głosy PiS-owi - stwierdziła.
- Ten przekaz był do tych, którzy są niezdecydowani (...). Natomiast ci, którzy nawet oglądają telewizję państwową na co dzień, ale niekoniecznie chcą głosować na Prawo i Sprawiedliwość, dostali właśnie alternatywę - podkreśliła Materska-Sosnowska.
Źródło: TVN24