- Nie ma do czego wracać - mówi 33-latka, która w ciągu kilku godzin straciła swój dorobek. Przed wodą wdzierającą się do mieszkania uciekała z tygodniową córką Nikolą.
- Wody było po łóżko. Pierwsze, co pomyślałam, to dzieci łapać. Uciekłam w koszuli nocnej, a dopiero później sąsiadka przyniosła mi buty i spodnie - opowiada Katarzyna Gwiżdż z Przedwojowa, która przed wodą wdzierającą się do domu uciekła z tygodniowym dzieckiem na rękach.
Woda się lała, strzelał prąd
W niedzielę w nocy woda spływająca z gór zalała kobiecie kuchnię, łazienkę i pokój. Kiedy sąsiedzi ruszyli jej na pomoc, znaleźli ją siedzącą na schodach z maleńką Nikolą i 11-letnim synem. Z gniazdek elektrycznych strzelał prąd.
- Myślałam, że się wykończę, bo dopiero tydzień jestem po porodzie - dodaje kobieta.
Gdy woda zniknęła, okazało się, że sprzęty, które stały na parterze nadają się tylko na śmietnik. Meble same się rozleciały, wersalka i dywan przeszły wilgocią, a na ziemi pozostało górskie błoto.
- Cały mój dorobek poszedł na marne. W pokoju nie ma nic, nie ma do czego wracać - przyznaje 33-latka.
Liczy na pomoc
Od niedzieli kobieta razem z dwójką swoich dzieci mieszka u sąsiadki.
- Może dostanę jakieś lokum, ale najbardziej potrzebna jest mi lodówka i pralka, żebym dzieciom mogła wyprać ubrania. Tak to ludzie mi piorą. Nie mamy na czym spać, ani ja, ani dziecko. Nie mamy łóżka - wylicza.
O tym, czy kobieta może liczyć na pomoc, okaże się we wtorek po południu, po wizycie w urzędzie gminy.
Autor: ansa//ec/k / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Wrocław