Nie jest możliwe, żeby wymazać taką historię ze swojego życia. To jest ze mną każdego dnia, a najgorsze są noce. Wraca w snach, w koszmarach - mówiła w "Kropce nad i" 26-letnia Katarzyna, która przed trzynastu laty padła ofiarą księdza pedofila, była wielokrotnie gwałcona i bita. Kobieta wywalczyła milion złotych odszkodowania od zakonu. - Musiałam się mierzyć na sali sądowej ze słowami mecenasów, którzy mnie obwiniali, próbowali umniejszyć moją krzywdę - opowiadała.
Historię kobiety, którą w dzieciństwie więził i gwałcił ksiądz Roman B., opisała w "Dużym Formacie" Justyna Kopińska.
Katarzyna pochodziła z patologicznej rodziny, jej rodzice byli alkoholikami. Ksiądz Roman B. obiecywał pomoc. Pojawił się u rodziców Kasi i zaproponował im, że zabierze dziewczynkę do szkoły z internatem w innym mieście. Tak miało być dla niej lepiej. Rodzice dziecka uwierzyli, a ksiądz wykorzystał okazję. Wielokrotnie gwałcił i bił dziewczynkę. Po kilkunastu miesiącach piekła ofiara trafiła do domu dziecka i przerwała milczenie.
W 2008 roku aresztowano Romana B. Został skazany na osiem lat więzienia. Po apelacjach ostatecznie w więzieniu spędził cztery lata. Teraz, jak mówi jego ofiara, nie wiadomo, co dzieje się z księdzem Romanem. Chrystusowcy (Towarzystwo Chrystusowe dla Polonii Zagranicznej) nie udzielają takiej informacji.
"Boję się zarówno sprawcy, jak i społeczeństwa"
W styczniu zapadł przełomowy wyrok sądu w sprawie o zadośćuczynienie. Sąd Okręgowy w Poznaniu przyznał kobiecie milion złotych od chrystusowców oraz 800 złotych miesięcznie dożywotniej renty. Zakon wniósł w tej sprawie kasację do Sądu Najwyższego.
- Wygrałam proces, który był bardzo ciężki. Bardzo wiele mnie kosztował. Teraz boję się, że niestety sąd (Najwyższy - red.) zdecyduje, że te pieniądze mi się nie należą - powiedziała w "Kropce nad i" Katarzyna.
Kobieta zgodziła się na wywiad tylko ze zmienionym głosem i zasłoniętą twarzą. - Boję się zarówno sprawcy, jak i społeczeństwa. Kiedy odważyłam się o tym powiedzieć i był proces karny, to byłam bardzo źle traktowana przez środowisko - wyjaśniała.
"Oni o wszystkim wiedzieli"
26-latka opowiadała swoją historię w "Kropce nad i" chwilami łamiącym się głosem. - Księża ze Stargardu widywali mnie na parafii. Jeden raz wszyscy jedli ze mną obiad. Wiedzieli, że ksiądz Roman się mną opiekuje. Oni o wszystkim wiedzieli - mówiła.
Podkreślała, że "jest załamana postępowaniem zakonu". - Zakon twierdzi od początku, że nic nie wiedział, że nie miał o niczym pojęcia, co jest oczywiście nieprawdą. Wiedzieli o krzywdzie, która się dzieje, a później po wyjściu z więzienia zaopiekowali się księdzem Romanem, przyjęli go do zakonu, dali możliwość służenia. Moim zdaniem dali mu możliwość, aby popełniał te same czyny, które popełniał ze mną - stwierdziła ofiara księdza.
Jak mówiła, myśl o Romanie B. krzywdzącym kolejne dzieci nie pozwalała jej spać. - Odważyłam się w 2017 roku na reportaż. Bardzo mi zależało, żeby po tym reportażu ksiądz Roman został odsunięty od posługi kapłańskiej, żeby nie miał dostępu do dzieci - powiedziała kobieta.
Próba samobójcza
Katarzyna określiła jako "koszmar" kilkanaście miesięcy spędzonych pod opieką księdza Romana. - Zarówno na parafii w Stargardzie, jak później w mieszkaniu księdza Romana, gdzie przez wiele miesięcy byłam sama. Jedyną osobą, która tam przychodziła, był właśnie ksiądz Roman - opowiadała.
Mówiła też, że "moment, kiedy wyjawiła prawdę, był okropny". - Proces karny, postępowanie w prokuraturze i w sądzie, gdzie ksiądz Roman został wprowadzony na salę, kiedy ja zeznawałam... Z perspektywy czasu rozumiem ofiary, które nie mówią o swojej krzywdzie. Bo spotykają się z takim czymś, z czym ja się spotkałam, czyli obwinianiem przez środowisko, wytykaniem palcami - mówiła ofiara pedofila. Wspominała, iż ksiądz Roman powtarzał jej, że jeżeli wyjawi prawdę o gwałtach, to nikt jej nie uwierzy. - Mówił, że wszyscy go wielbią, szanują i będą wierzyć tylko jemu, a jak komuś powiem, to zrobi mi krzywdę - dodała.
- Odważyłam się, powiedziałam, policja zatrzymała księdza Romana. Ja trafiłam do domu dziecka. Nikt mnie nie informował, na jakim etapie jest postępowanie. Zostałam zabrana do prokuratury na przesłuchanie i badania medycyny sądowej. W tym czasie był problem z zatrzymaniem księdza, ale w końcu został zatrzymany i rozpoczął się proces karny, który trwał długo. Ja po pierwszym wyroku, który zapadł w lutym - osiem lat więzienia - trafiłam do szpitala po próbie samobójczej, bo nie potrafiłam zrozumieć, jak za takie krzywdy ktoś może dostać tylko osiem lat więzienia - mówiła kobieta w "Kropce nad i".
"Musiałam się mierzyć na sali sądowej ze słowami mecenasów, którzy mnie obwiniali"
Dodała, że jej droga do wywalczenia odszkodowania "była bardzo trudna, bo zazwyczaj się ofiarom nie wierzy". - Kościół opiekuje się sprawcami poprzez wynajmowanie im adwokatów, bronienie ich, a ofiary są pozostawiane same sobie - tłumaczyła.
- Musiałam się mierzyć na sali sądowej ze słowami mecenasów, którzy mnie obwiniali, próbowali umniejszyć moją krzywdę, zrzucić ją na środowisko rodzinne. Uważali, że kwota jest wygórowana, a mi się taka wielka krzywda nie stała, że żyję z nią kilka lat, więc wszystko jest w porządku - mówiła w "Kropce nad i".
"Tak wiele osób mogło mi oszczędzić tego piekła, a nikt nic nie zrobił"
Kobieta wyjawiła, że "nie potrafi żyć z krzywdą", którą wyrządził jej ksiądz. - Ona każdego dnia daje mi się we znaki - powiedziała.
Ze łzami w oczach mówiła, że kiedy krzywdził ją ksiądz, "wiele osób mogło zareagować i tego nie zrobiło".
- Począwszy od korepetytorki, której o tym powiedziałam, która powtórzyła to księdzu Romanowi i powiedziała, że to przecież niemożliwe, żeby ksiądz Roman robił takie rzeczy. Jak on się dowiedział, że to powiedziałam, to przeżyłam piekło - opowiadała.
- Potem było bardzo dużo osób. Pedagog w szkole salezjańskiej była przyjaciółką jego mamy i wiedziała, że on się mną opiekuje. Nie zareagowała. Był dyrektor szkoły, który do tej szkoły mnie przyjął, chociaż nie powinnam być przyjęta ze względu na oceny. To był jego kolega ksiądz. Takich osób było mnóstwo - podkreśliła.
Wspominała też pielgrzymki, na które zabierał ją ksiądz Roman. - Panie, które przyjmowały nas, widziały, że to ksiądz, a mimo to dawały jeden pokój z nim - powiedziała Katarzyna.
- Kiedy leżałam w szpitalu, byłam chora na nerki, przychodził do mnie. Żaden z lekarzy nie zareagował na to, że ksiądz odwiedza małą dziewczynkę - mówiła.
- Tak wiele osób mogło mi oszczędzić tego piekła, a nikt nic nie zrobił - powiedziała ofiara księdza.
Zaznaczyła też, że "wychowawczyni z domu dziecka namawiała ją, żeby odwołać zeznania przeciwko księdzu Romanowi, bo przecież on nic złego nie zrobił, chciał dobrze".
"Nie jest możliwe, żeby wymazać taką historię ze swojego życia"
Pytana, czego się teraz boi, odpowiedziała, że "na pewno tego człowieka, bo on mi zawsze powtarzał, że jeżeli komuś powiem, to on mnie znajdzie i zabije".
- Boję się też swojego dalszego życia, bo ciężko mi jest je sobie wyobrazić z tą krzywdą - dodała.
Podkreślała, że "nie jest możliwe, żeby wymazać taką historię ze swojego życia". - To jest ze mną każdego dnia, a najgorsze są noce. To wraca w snach, w koszmarach. Boję się ciemności, nie umiem spać przy zgaszonym świetle. Każdy krok na klatce czy przekręcony klucz u sąsiada powoduje u mnie trzęsienie rąk. Boję się, jak to będzie dalej wyglądało, bo nie umiem funkcjonować - wyznała.
OBEJRZYJ REPORTAŻ "CZARNO NA BIAŁYM" O HISTORII KASI:
Autor: ads/adso / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24