Miejsca, w których można zostawić samochód, zwłaszcza w centrum, są na wagę złota. I celowo nie piszemy tu o "miejscach parkingowych". Samochody porzucane są często tam, gdzie teoretycznie parkować nie wolno. Dla niektórych kierowców właśnie to są najcenniejsze "miejscówki". Bo bezpłatne.
Kilka minut po 7.30. Ulica Dobra. Granatowy ford wjeżdża na chodnik tuż za budynkiem Biblioteki Uniwersyteckiej. Kierowca zatrzymuje auto tworząc drugi szereg parkujących. W pierwszym, równolegle do jezdni, stoi już opel. Będą wspólnie ograniczać widoczność kierowcom wyjeżdżającym z dużego, legalnego parkingu podziemnego BUW-u. Fakt, nietaniego. Pięć złotych za godzinę to w końcu o dwa więcej niż trzeba zapłacić za pierwsze 60 minut postoju w strefie płatnego parkowania.
Kto jednak myśli, że chodzi o te dwa złote różnicy, ten frajer. Kilkanaście metrów za przyczółkiem, który zajęli kierowcy forda i opla, jest co najmniej 5-6 wolnych miejsc tuż obok parkometru. Tyle, że bezduszna maszyna domaga się monet.
Prawdziwy dylemat nie brzmi: za 3 złote pod chmurką, czy za 5 pod dachem? Alternatywa jest taka: 3 złote za godzinę czy nic? A przecież gdy się postoi przez całe 8 godzin pracy, oszczędności idą w 25,80!
Bezpłatne i nielegalne, ale usankcjonowane
O 8.30, 9.20, a może o 10.10, pojawią się tu kontrolerzy Zarządu Dróg Miejskich. Przejdą Dobrą skrupulatnie zaglądając za szybę zaparkowanych samochodów. Jeśli nie znajdą kwitka potwierdzającego, że kierowca zapłacił za postój, wystawią wezwanie do "uiszczenia opłaty dodatkowej" w wysokości 50 złotych. Za szybami opla i forda kontrolerzy kwitków nie zobaczą. Ale akurat w tych dwóch przypadkach miasto i nie zażąda swoich 50 złotych. W tych dwóch, i dziesiątkach innych przypadków.
- Kontrolerzy mogą zgłosić parkowanie niezgodne z przepisami tak samo, jak każdy obywatel. Nie ma służbowych wytycznych, że mają obowiązek to robić, bo musieliby poświęcić na to część czasu służbowego. A ich zadaniem służbowym jest kontrola opłat w miejscach przeznaczonych do parkowania płatnego – mówi Mikołaj Pieńkos rzecznik Zarządu Dróg Miejskich.
"W okolicy wszyscy wiedzą, że jak przyjedziesz 7.30, to parkujesz za darmo. Im bliżej 8, tym trudniej. Wzdłuż Dobrej, Wiślanej, Lipowej tuż przed światłami na Browarną… wszystko miejsca bez wyznaczonych miejsc parkingowych, a jednak takie, że nikt się parkowania tam nie czepia. Czyli jest za darmo" – pisze nasz czytelnik, który pracuje na Powiślu.
W październiku siedmioosobowy skład Naczelnego Sądu Administracyjnego orzekł, że opłaty za postój w strefie płatnego parkowania można pobierać tylko za miejsca do tego parkowania wyznaczone. Czyli jeśli zostawiasz auto w miejscu niedozwolonym, parkometr po prostu cię nie dotyczy. Możesz co prawda mieć do czynienia z mundurowymi, ale co dokładnie zrobią, zależy od wielu czynników.
- Na pierwszy rzut oka opel parkujący przy Dobrej za wyjazdem z garażu podziemnego kwalifikuje się na mandat, a ford być może już na holowanie. Nie stoi przy samej krawędzi jezdni, blokuje chodnik. Holowanie mogłoby też dotyczyć samochodu stojącego po drugiej stronie ulicy, niemal na samym skrzyżowaniu oraz całej reszty aut blokujących chodnik przy skwerze "Agatona" – mówi po obejrzeniu naszego nagrania Monika Niżniak, rzeczniczka prasowa straży miejskiej. Zastrzega jednak, że każdy przypadek jest analizowany indywidualnie przez interweniującego strażnika. Ze zdjęć często wynika, że samochód kwalifikuje się do holowania, ale na miejscu funkcjonariusz stwierdza, że należy mu się tylko mandat.
Biuro prasowe straży informuje jednocześnie, że w okresie od 1 stycznia 2017 do 5 grudnia 2017 w związku z parkowaniem niezgodnym z przepisami, na Lipowej strażnicy interweniowali 505 razy, na Dobrej – 350 razy, na Gęstej – 13, a na Wiślanej – 6.
U nas tak od lat
Pytamy Monikę Niżniak również o to, czy po październikowym stanowisku NSA zostawianie samochodów na nielegalnych miejscach się nasiliło. – Szczerze mówiąc, nie zauważyliśmy czegoś takiego – odpowiada.
W Warszawie tak parkowało się od dawna. Bo w mieście wykładnia niepozwalająca domagać się opłaty dodatkowej za parkowanie w strefie, ale poza miejscem wyznaczonym, obowiązywała zawsze. Problem oczywiście nie dotyczy tylko Powiśla. W sieci nietrudno znaleźć zdjęcia samochodów zaparkowanych w strefie przy samym przejściu dla pieszych, za słupkami, na podjeździe bramowym, na placu manewrowym przed garażami, na wąskich chodnikach. Aktywiści zirytowani dzikim parkowaniem zawsze komentują, że to powszechne i standardowe działanie nieliczących się z pieszymi i innymi użytkownikami drogi. No i oszczędnych.
"Może chodniki są teraz nieco bardziej zastawione w tych szerokich miejscach, jak pod BUW, ale wzdłuż ulic czy na nieoznakowanych częściach, tak było już przed wyrokiem. W okolicy co najmniej od dwóch lat jest powszechnie znaną rzeczą, że są takie miejsca, gdzie nie trzeba płacić, a nie holują" – stwierdza nasz czytelnik.
Jeśli poczytać wypowiedzi w grupach facebookowych takich jak "Święte krowy warszawskie", można odnieść wrażenie, że problem nielegalnego parkowania się nasila. Rzecz nie dotyczy zresztą tylko samochodów zostawianych poza miejscami w strefie dla parkometrowej oszczędności. Coraz gorzej jest również, jeśli chodzi o parkowanie gdzie popadnie ze względu na powszechną ciasnotę parkingową – uważa część aktywistów. Być może to jednak nie wzrost bezczelności kierowców, ale rosnąca świadomość społeczna.
- Na pewno od lat zwiększa się liczba zgłoszeń i liczba interwencji straży miejskiej – przyznaje Monika Niżniak. I podaje twarde dane. W 2013 straż dostała 118 090 zgłoszeń w sprawach dotyczących ruchu drogowego. W 2014 – 138 532 zgłoszenia, 2015 – 166 211, 2016 – 216 819, a do 3 grudnia 2017 roku już 244 031 informacji od mieszkańców. Rośnie też liczba interwencji podejmowanych przez strażników zarówno na podstawie zgłoszeń, jak i samodzielnie. Od 269 509 w 2013 roku do 441 769 w 2017 (stan na 3.12).
Zinterpretuj bezpieczeństwo
Pozostaje pytanie, dlaczego rośnie liczba zgłoszeń, coraz więcej jest interwencji, a jednocześnie rośnie także poczucie społeczne, że problem dzikiego parkowania narasta. Być może odpowiedź tkwi nie tyle w uprawnieniach służb, ile w możliwej sankcji. Za parkowanie w niedozwolonym miejscu grozi od 100 do 300 złotych mandatu. Tajemnicą poliszynela jest, że warszawskie służby są raczej liberalne, jeśli chodzi o parkowanie. W 2017 roku stołeczna straż miejska wystawiła 109 tysięcy mandatów za nieprawidłowości w ruchu drogowym. Jak informuje, łączna kwota na jaką opiewały, to 10 milionów 870 tysięcy złotych. Średni mandat to zatem 100 złotych, a przepisy dla większości wykroczeń parkingowych określają widełki 100-300 złotych. Jeśli przyjąć, że czas parkowania dla pracującego w centrum to 8 godzin dziennie, taniej jest dostać mandat raz na 4 dni, niż uczciwie wrzucać monety do parkometru.
- W wyniku podjętych przez funkcjonariuszy działań zastosowano również ponad 31 tysięcy środków oddziaływania wychowawczego, w blisko 17 tysiącach przypadków wydane zostały dyspozycje usunięcia pojazdów na koszt właściciela, niemal 28 tysięcy razy skierowano wnioski do sądu o ukaranie sprawców wykroczeń. Podkreślam, że w blisko 130 tysięcy kolejnych przypadków trwają jeszcze czynności w sprawie o wykroczenie, które zakończą się ukaraniem sprawców - informuje Monika Niżniak.
Gdyby straż miejska odholowywała porozrzucane po chodnikach samochody ryzyko byłoby zapewne mniej opłacalne. Nie dość, że pojawia się kłopot z odbiorem samochodu z miejskiego parkingu, to i koszt operacji – z opłatą za holowanie, parkowanie i mandatem – rośnie do ponad 600 złotych. Okoniem stają jednak przepisy.
– Straż miejska nie zawsze może odholować nieprawidłowo zaparkowany samochód – informuje Monika Niżniak. Zgodnie z prawem możliwe jest to przede wszystkim, jeśli auto zagraża bezpieczeństwu bądź utrudnia ruch, stoi na miejscu przeznaczonym dla inwalidów, nie ma tablic rejestracyjnych lub jego cechy wskazują, że jest od dawna nieeksploatowane.
Czy opel i ford stojące na Dobrej przy wyjeździe z parkingu podziemnego BUW spełniają któryś z tych warunków pozostaje kwestią interpretacji. Niżniak po obejrzeniu filmu, holowałaby niejednego z nich. Być może strażnik interweniujący na miejscu zadowoliłby się mandatem.
- Żeby odholować samochód strażnik musi stwierdzić na miejscu, że faktycznie występują wynikające z przepisów przesłanki. Często stoi w okolicy kilka-kilkanaście minut i stwierdza, że nie ma zagrożenia w ruchu drogowym, ani blokowania ruchu. Oczywiście nie dotyczy to tak oczywistych sytuacji, jak samochód stojący tak, że potykają się o niego wysiadający z autobusu pasażerowie – precyzuje Niżniak.
Dzisiejsza praktyka jest taka, że najgorsze z czym muszą się liczyć ich kierowcy to znalezienie za wycieraczką mandatu zaocznego wystawionego przez straż miejską. Choć teoretycznie ograniczenie pola widzenia kierowcy, które powoduje na przykład duży obiekt stojący przy wyjeździe, jest częstą przyczyną wypadków drogowych, nawet ze skutkiem śmiertelnym. Być może holowanie to jednak nie tylko kwestia suchych przepisów, ale ich interpretacji wypływającej z miejskiej polityki wobec dzikiego parkowania.
Może zatem nieuchronność
Można też uznać, że sugerowanie, iż kłopoty i koszty wiążące się z holowaniem zniechęcałyby kierowców do parkowania gdzie popadnie jest gadaniem nader populistycznym. W końcu naukowcy twierdzą wszak, że nie tyle wysokość, co nieuchronność kary odstrasza potencjalnych łamaczy prawa. Wiemy, że liczba interwencji staży miejskiej w sprawie parkujących rośnie rokrocznie. Intuicja osoby aktywnie żyjącej w Warszawie każe jednak przypuszczać, że to nadal kropla w morzu.
I tu pojawia się światełko w tunelu. - Mamy pomysły na wspólne patrole straży miejskiej i ZDM, ale na razie analizujemy prawnie tę sprawę. To jest na bardzo wstępnym etapie – mówi Mikołaj Pieńkos. Zastrzega, że na konkrety przyjdzie czekać nie mniej niż kilka miesięcy. Gdyby pracownicy ZDM znaleźli prawne rozwiązanie pozwalające na połączenie patroli kontrolerów strefowych ze strażą miejską lub rozdzielenie między drogowców a strażników kosztów etatu kontrolerów mających jednocześnie uprawnienia do wystawiania mandatów zaocznych, czeka nas jeszcze proces negocjacji i rozmów między obiema instytucjami.
Tymczasem kierowca forda w poniedziałek znowu musiał wstać wcześnie rano, żeby zdążyć na Dobrą na 7.30.
Marcin Chłopaś