Sąd: zabił, by nie płacić za wykonane prace. Były policjant przeprosił rodzinę ofiary

Sąd Okręgowy w Warszawie
Do zdarzenia doszło w powiecie piaseczyńskim
Źródło: Google Maps
Były policjant Marcin Z. został skazany na 30 lat pozbawienia wolności. Zdaniem sądu zabił tynkarza, bo chciał uniknąć opłacenia faktur za wykonane prace.

W poniedziałek w Sądzie Okręgowym w Warszawie odbyła się ostatnia rozprawa i sędzia Maciej Gruszczyński - po raz drugi - zamknął przewód sądowy oraz wydał wyrok.

Marek D. zginął na początku czerwca 2024 r. Pojechał na spotkanie z Marcinem Z., który według ustaleń śledczych był mu winien pieniądze za roboty tynkarskie. Został odnaleziony przez funkcjonariuszy policji - jego ciało było rozczłonkowane, przykryte folią.

Podczas procesu oskarżony Marcin Z. wyjaśniał, że śmierć Marka D. była skutkiem nieszczęśliwego wypadku. Wskazał, że zapłacił tynkarzowi za wykonaną pracę, a ten ponownie zgłosił się po pieniądze. W efekcie doszło do kłótni zakończonej bójką.

"Działanie zaplanowane, przemyślane i zrealizowane"

Opierając się na przywołanych w sprawie materiałach dowodowych, także poszlakowych, sąd ocenił, że wyjaśnienia oskarżonego są niewiarygodne. Uznał Marcina Z. za winnego zarzucanych mu czynów i skazał go na karę pozbawienia wolności na 30 lat. Pozbawił go też praw publicznych na 10 lat i zasądził od niego po 250 tys. zł na rzecz żony i córki zamordowanego.

Zdaniem sądu było to działanie zaplanowane, przemyślane i zrealizowane. Trudna sytuacja finansowa - w ocenie sądu - może wywołać taki efekt w myśleniu oskarżonego. - Znalezienie się w kłopotach finansowych bardzo często jest motywacją, która prowadzi do takich zbrodni. I zdaniem sądu nie inaczej było w tym przypadku. Oskarżony próbował po prostu pozbyć się swojego wierzyciela - takimi metodami, jakie były dostępne - podkreślił sędzia Gruszczyński, uzasadniając wyrok.

Uniknął dożywocia

Znaleziony na miejscu zdarzenia paralizator - kontynuował sąd - był potrzebny oskarżonemu do obezwładnienia pokrzywdzonego. Kiedy Marek D. stracił przytomność, użył ostrych narzędzi, aby dokonać amputacji głowy i rąk. Był wtedy pewien, że ofiara już nie żyje - z tego powodu sąd nie ocenił zabójstwa jako dokonanego ze szczególnym okrucieństwem.

Ocena sprawcy i jego wcześniejsza niekaralność wpłynęły na to, że sąd nie sięgnął po "ten najbardziej drastyczny z przewidzianych w kodeksie wymiar kary" - dożywocie. Jednocześnie sędzia wyjaśnił, że majątkowy charakter sprawy zasługuje na szczególne potępienie.

Obrona zapowiada apelację

Wyrok nie jest prawomocny. Obrończyni oskarżonego adwokat Paula Wierzbicka zapowiedziała apelację.

- Będziemy składać apelację. Na paralizatorze nie było żadnych śladów biologicznych - skąd więc przekonanie, że został on użyty? - powiedziała. Jej zdaniem pod uwagę powinny być także liczne ślady pobicia na ciele jej klienta, a wątpliwości budzi ocena sądu dotycząca kondycji finansowej oskarżonego.

Apelacji nie wyklucza także pełnomocnik rodziny ofiary adwokat Wojciech Kępka-Mariański, ale - co podkreślił - ostateczna decyzja w tej kwestii zapadnie po tym, jak rodzina zapozna się z uzasadnieniem wyroku.

- Nie ukrywam, że intencją mojej mocodawczyni było uzyskanie skazania pana Z. na dożywotnie pozbawienie wolności - powiedział. Wyjaśnił, że potencjalne zaskarżenie wyroku może też dotyczyć zasądzonego świadczenia pieniężnego.

Przeprosił rodzinę ofiary

W ostatnich przed ogłoszeniem wyroku słowach Marcin Z. przeprosił rodzinę ofiary, jednocześnie prosząc o łagodny wymiar kary.

- To wszystko wydarzyło się tak nagle, że większości z tego nie pamiętam. (...) Do tej pory mam problemy z pamięcią. Nie wiem, jak to się zakończy. Wiem tylko, że zniszczyłem życie nie tylko rodzinie ofiary, ale i mojej własnej. Będę się z tym borykać do końca swojego życia - powiedział.

Przewód sądowy zamykany dwa razy

Po raz pierwszy sąd zamknął przewód sądowy na początku maja. W połowie miesiąca wznowił go, powołując się na "wyjątkowość sprawy" i pewne luki w ustaleniach jej stanu faktycznego.

Jak wskazał wtedy sędzia, były one związane z czynnościami postępowania dowodowego dotyczącymi urządzenia elektronicznego odnalezionego w miejscu zbrodni. Chodzi o paralizator, na którym wykryto ślad biologiczny.

Sąd chciał zbadać, od kogo pochodził ten ślad. Z opinii przedstawionej podczas poniedziałkowej rozprawy, sporządzonej przez Zakład Genetyki Sądowej, wynika, że pobrana z urządzenia próbka nie zawierała DNA ani sprawcy, ani ofiary.

W świetle tych ustaleń zarówno prokurator, jaki i oskarżyciel posiłkowy podtrzymali swoje stanowiska wyrażone w mowach końcowych prawie dwa miesiące wcześniej.

Zbrodnia na placu budowy

Do zbrodni doszło na początku czerwca 2024 r. Według ustaleń śledczych wieczorem 53-letni Marek D. pojechał pod Warszawę na spotkanie z klientem, który miał być mu winien pieniądze za roboty tynkarskie. Gdy na miejsce przyjechali funkcjonariusze, wewnątrz niewykończonego domu odnaleźli folię, którą przykryte były rozczłonkowane zwłoki 53-latka.

W sprawie zatrzymano 45-letniego emerytowanego policjanta Marcina Z. Zajęła się nią Prokuratura Rejonowa w Wołominie. Według prokuratora zebrany materiał dowodowy wskazywał, że - wbrew zapewnieniom oskarżonego - nie doszło do zapłaty za wykonane przez Marka D. prace, a działania oskarżonego były celowe i konsekwentne. Kluczowa w tej sprawie była opinia biegłego z zakresu medycyny sądowej, która wskazała, że przyczyną zgonu mężczyzny była dekapitacja.

Prokuratura wniosła o wymierzenie oskarżonemu kary dożywotniego pozbawienia wolności i pozbawienia praw publicznych na 10 lat.

TVN24
Dowiedz się więcej:

TVN24

Czytaj także: