Zmiana ustawy warszawskiej to dla zaprawionego w politycznych starciach posła PiS teraz najważniejszy bój. Nie tylko z opozycją czy samorządowcami, ale i z kimś z własnej partii. Jak bardzo zdeterminowany jest Jacek Sasin, by powiększyć stolicę? O tym materiał Jacka Tacika w "Czarno na Białym".
Prawo i Sprawiedliwość stolicę widzi wielką. I choć o pracach nad ustawą wiedziało niewielu, to jednak okazuje się, że wielu nad nią pracowało.
- Korzystamy z pomocy resortów. Trudno, żebyśmy pisali ustawy w oderwaniu od nich – przyznał poseł Jacek Sasin. Dodaje, że pomysł zmian – jako idea – rodził się między najważniejszymi politykami. Jakimi? Takich szczegółów zdradzać nie chce.
Warszawa większa o 32 gminy. Czytaj o szczegółach projektu
Sasin był sprawozdawcą projektu. Jednak kiedy ten ujrzał światło dzienne, posła nie było w Polsce. Przebywał służbowo w Brukseli.
Na pytanie czy zdziwił się szybkim tempem prac, odpowiedział krótko: - Nie. Oczywiście, że o tym wiedziałem.
Ważna postać w partii
Poseł Sasin to ważna postać w partii prezesa Kaczyńskiego. Ma opinię tego, który w medialnych pojedynkach z opozycją radzi sobie najlepiej.
To dlatego jako jeden z nielicznych w partii nie musi pytać o zgodę biura prasowego, kiedy umawia się na wywiad. Tym większym zaskoczeniem był fakt, że po wygranych przez PiS wyborach nie otrzymał żadnego, prestiżowego stanowiska w państwie. Dlaczego? - W parlamencie też ktoś musi pracować – odpowiada krótko.
Poseł został jedynie szefem sejmowej komisji do spraw finansów. Na celowniku jest wprawdzie prezydentura Warszawy, chociaż zdaniem byłych kolegów z PiS – to pomysł coraz bardziej nieosiągalny. – To jest coś, czego na razie nie rozważam – mówi sam zainteresowany.
Jedną nieudaną próbę poseł PiS ma już za sobą. Startował na prezydenta Warszawy trzy lata temu, zdobył 41 proc. i przegrał z Hanną Gronkiewicz-Waltz.
Na pytanie czy prezes Kaczyński był wówczas bardzo zły, Sasin odpowiada wymijająco: - Nie mam wrażenia, że był zły. Można było mieć lepszy wynik.
Katastrofa smoleńska
Żeby zrozumieć relacje Jacka Sasina i Jarosława Kaczyńskiego, trzeba cofnąć się do kwietnia 2010 roku. Sasin był wtedy wiceszefem Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Mieli razem lecieć do Smoleńska, ale Sasin pojechał kilka dni wcześniej samochodem.
- Zamienił się z Kasią Doraczyńską. Kasia miała chore dziecko i poprosiła Sasina, czy może polecieć z prezydentem. I wcześniej wrócić samochodem do Warszawy. Jacek odstąpił swojemu współpracownikowi miejsce. I sam pojechał, a Kasia Doraczyńska poleciała na jego miejsce – wspomina Elżbieta Jakubiak, była szefowa gabinetu prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
Po katastrofie, w trudnych chwilach był wsparciem dla Jarosława Kaczyńskiego i jego siostrzenicy. Z drugiej strony bardzo się zradykalizował. Jego język zrobił się ostrzejszy. Stał się – jak określają znajomi z partii – politykiem z krwi i kości. - To co się stało przed katastrofą i po niej pozwoliło mi przyjąć inną optykę na sprawy w naszym kraju – przyznaje sam zainteresowany.
Po katastrofie smoleńskiej wrócił w rodzinne strony, do Wołomina, gdzie - oficjalnie i za pieniądze - doradzał ówczesnemu burmistrzowi. Długo zabiegał, aby postawić tam pomnik ofiar katastrofy. Nie udało się, między innymi ze względu na opór radnych PO.
To była porażka Sasina. Tym bardziej, że w sąsiedniej gminie działacze związani z Mariuszem Błaszczakiem odnieśli sukces i monument postawili. Lokalni działacze przyznają, że między oboma politykami czuć rywalizację. To dwa mocne nazwiska, które ścierają się na tym terenie. Jedni "trzymają" z Sasinem, drudzy z Błaszczakiem.
Czy ustawa warszawska pozwoli posłowi się wybić? Projekt na razie wstrzymano. Po hucznych protestach samorządowców ze stolicy i okolicznych gmin poseł zapowiedział konsultacje i wspólną pracę nad zmianami.
Ich efekt - według polityków PiS – może być kluczowy dla politycznej przyszłości Jacka Sasina.
Jacek Tacik, kw