Około 30 osób z urazami po jeździe na rowerach, hulajnogach i rolkach trafia codziennie na Szpitalny Oddział Ratunkowy Szpitala Bródnowskiego. A to tylko jedna z kilku stołecznych placówek przyjmujących pacjentów wymagających pilnej pomocy. - Widać, że jak tylko zrobiło się ciepło, powyjmowaliśmy nasze kółeczka i poszły one w ruch. Niestety po zimie i długim okresie, kiedy nie mogliśmy korzystać z możliwości przebywania na świeżym powietrzu, nie zawsze jesteśmy na ten ruch przygotowani - mówi koordynatorka bródnowskiego SOR-u.
Sezon letni rozpoczął się na ścieżkach rowerowych, a wraz z nowelizacją Kodeksu drogowego, zrobiło się na nich tłoczno. Nowe przepisy dopuszczają bowiem, by korzystały z nich również osoby na hulajnogach (tych tradycyjnych i elektrycznych) oraz na rolkach, deskorolkach i innych "urządzeniach wspomagających ruch". Nowa sytuacja ma niestety swoje odzwierciedlenie również na szpitalnych oddziałach ratunkowych.
- Widać, że jak tylko zrobiło się ciepło, powyjmowaliśmy nasze kółeczka i poszły one w ruch. Niestety po zimie i długim okresie, kiedy nie mogliśmy wchodzić i korzystać z możliwości przebywania na świeżym powietrzu, nie zawsze jesteśmy na ten ruch przygotowani. Widać od mniej więcej tygodnia, może półtora, że ruch zrobił się coraz większy nie tylko na ulicach, ale przede wszystkim na szpitalnych oddziałach ratunkowych - mówi reporterowi TVN24 Agnieszka Szadryn, koordynatorka SOR-u Szpitala Bródnowskiego.
I wylicza, że dziennie na jej oddział trafia około 30 osób poszkodowanych w wyniku jazdy na rowerze, rolkach, deskorolkach czy hulajnogach. Pośród nich około 70 procent stanowią rowerzyści. - Do najczęstszych urazów należą zerwanie ścięgien czy torebki stawu skokowego, czyli generalnie urazy tak zwanej kostki. Są też spuchnięte nogi, czasem połamane piszczele, bo kość piszczelowa też bywa uszkadzana w tych gwałtownych urazach, wynikających z prędkości na rowerze - wyjaśnia lekarka.
- W Warszawie mamy osiem dużych szpitali, więc gdyby te liczby pomnożyć, to mamy naprawdę wiele takich przypadków. Trzeba też pamiętać, że część osób w ogóle nie zgłasza się bezpośrednio po takich urazach. Pojawiają się w dużo późniejszych terminach, gdy nogi są już spuchnięte, bolą i trzeba zaopatrywać je w poradni ortopedycznej - zaznacza Szadryn.
"Zdołał tylko zawołać, że pędzi i żeby zjechali mu z drogi"
Lekarka zwraca uwagę na fakt, że by doszło do poważnego wypadku nie potrzeba wcale zderzenia dwóch lub więcej osób. Do niebezpiecznych sytuacji dochodzi choćby dlatego, że ścieżki pełne są osób poruszających się z różnymi prędkościami, w przeciwnych kierunkach czy zmieniających gwałtownie tor jazdy. Są młodsi, starsi, amatorzy i zawodowcy. Czasem do nieszczęścia wystarczy chwilowa utrata równowagi.
Jako przykład Szadryn podaje sytuację pewnej rodziny, która wybrała się na rowerową wycieczkę. - Z drugiej strony pędził pan, który osiągnął bardzo dużą prędkość. Zdołał tylko zawołać, że pędzi i żeby zjechali mu z drogi. Niestety kobieta straciła równowagę, wjechała na krawężnik, wystraszyła się tego szybkiego pędu. Jeszcze oglądając się na swoje dziecko, upadła. Kask złamał się na pół. Mieliśmy wstrząśnienie mózgu, uraz barku, zerwanie stożków-rotatorów (grupy mięśni i ścięgien w barku i ramieniu - red.), czyli ręki pani nie podniesie przez parę miesięcy, plus uraz klatki piersiowej - wylicza. - Poważnie się to skończyło dla tej pani, natomiast pan przemknął, pewnie nawet nie zauważył, jaką krzywdę zrobił tej kobiecie - dodaje.
- Pamiętajmy, że nie jesteśmy sami. Tak, jak w ruchu ulicznym trzeba mieć oczy dookoła głowy. W każdej chwili ktoś może nam wbiec, wjechać na ścieżkę. Nie sprzyja temu piękna pogoda, bo jesteśmy wtedy rozmarzeni, spoglądamy na bok, a za nami pędzi ktoś, kto chce nas jak najszybciej wyprzedzić i dotrzeć do celu. Pamiętajmy, że w tym ruchu jesteśmy razem. Jeśli chcemy trenować szybkość, znajdźmy miejsce odosobnione. Jeśli jeździmy rekreacyjnie, pamiętajmy, by obserwować przestrzeń wokół nas - apeluje lekarka.
Podkreśla też, że czasem zawodzą nas własne reakcje, bo przeceniamy to, jak szybko jesteśmy w stanie zareagować na daną sytuację. W dodatku zapominamy o tym, że nie jesteśmy w stanie przewidzieć zachowania drugiej osoby.
"Gdyby nie kask, byłoby i po oku, i po głowie młodego człowieka"
- Jestem zaskoczona, bo prawie dwie trzecie osób używa kasków i zabezpieczeń, w tym na przykład rękawic nadgarstkowych, co jest ważne, bo urazy nadgarstków też są wpisane w ryzyko poruszania się rolkami czy deskorolką. Kaski bardzo pomagają, chronią nas przed dużymi urazami i zakażeniami. Kask chroni skórę głowy przed otarciami i dostaniem się drobnoustrojów do krwi, do skóry, przed zakażeniami typu pałeczka tężca - zaznacza Szadryn.
Przekonuje, że nigdy nie warto rezygnować z kasku. - Może nie wygląda to tak ładnie i efektownie jak włosy rozwiane na wietrze, ale naprawdę to bardzo bezpieczna sprawa. Nasza głowa więcej skorzysta na tym, niż jak trzeba będzie wyciąć kawałek skóry i ogolić włosy, a potem będzie tam blizna po szyciu chirurgicznym - wskazuje.
Ordynatorka opowiada też o nastolatku, który uczestniczył w zderzeniu kilkorga rowerzystów. Jak wyjaśnia, przy gwałtownym hamowaniu chłopak przeleciał do przodu ponad rowerami jadących przed nim rodziców. - Kask ochronił go przed bardzo dużym urazem, bo był tam wysoki krawężnik. Gdyby nie kask, sądzę, że byłoby i po oku, i po głowie młodego człowieka. Kask rozbił się na pół, ale taka jest jego funkcja, a głowa była cała. Wyłącznie lekkie otarcie łuku brwiowego miało przypominać młodemu, że za szybko jechał - wspomina.
Źródło: tvnwarszawa.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24